Gdzieś w Polsce - 1942.
Byłem troszkę ogłuszony, ale udało mi się szybko pozbierać. Wychyliłem się tak, że dostrzegłem obu napastników. Bez zastanowienia wycelowałem w pierwszego z nich i pociągnąłem za spust. Nastąpił huk i pistolet wypluł z siebie pocisk.
Dostrzegłem, jak kula przeszywa powietrze i uderza go w sam środek głowy. Kiedy upadał ja byłem już po wykonaniu kolejnego strzału. I tym razem widziałem, jak kula mknie przecinając mroźne powietrze po czym wyrwała kawałek pnia pierwszego napotkanego drzewa. Drugi napastnik miał szczęście, lekko drgnął co uratowało mu życie. Kula drasnęła go tylko lekko w głowę. Ten zachwiał się na nogach i dziwnie upadł na kolana. Ja pociągnąłem kolejny raz i tym razem dostał centralnie między oczy. Energia uderzenia była na tyle duża, że ten upadł na plecy.
Wyczołgałem się spod pojazdu i spokojnym krokiem ruszyłem w stronę tego pierwszego. Rozglądałem się nerwowo szukając kolejnego strzelca. Nikogo nie dostrzegłem. Pierwszy był martwy. Świeża krew rozlewała się na białym śniegu i szybko marzła. Kiedy ruszyłem w stronę drugiego poczułem czyjąś obecność tuż za mną. Natychmiast się odwróciłem i wymierzyłem. Tuż za mną stał Belg i celował we mnie.
– Kim ty kurwa jesteś? – Zapytał z przerażeniem w oczach.
– Daj spokój. – Powiedziałem to i opuściłem broń.
– Mnie też chciałeś odstrzelić?
– Gdybym chciał to nawet byś nie zauważył. Teraz musimy się zbierać. Pewnie pojawią się tu kolejni. Tam za lasem jest wioska.
Belg nic nie mówił tylko patrzył na mnie trzymając broń w ręce. Widać było, że się zastanawia i kalkuluje. Na szczęście opuścił po chwili ja opuścił.
– Śnieżyca zatrze ślady, ale ciała musimy ukryć. Szkoda tej wioski. Mieszka tam sporo porządnych ludzi. – Powiedział to i złapał pierwszego z nich za nogi.
Ciągnąc go zostawiał czerwone wgłębienie w miękkim śniegu.
– Pomogę Ci z nim. – Powiedziałem i złapałem trupa za jedną z nóg.
Przenieśliśmy oba ciała do środka. Pomogłem mu z naprawą pojazdu i zabrałem łopatę. Chciał, żebym jechał z nim, ja jednak zmieszałem w innym kierunku. On jechał na zachód. Ja na wschód. On chciał się przebić przez linię frontu i udać do Francji. Ja miałem swoją misję. Na terenach rzeszy byłem poszukiwany. Nie chciałem mu mówić za co i nie powiedziałem. Ale i nie pytał. Zabrałem łopatę i poszedłem w kierunku rumowiska. On odjechała dalej.
Po pewnym czasie byłem już przy ścianie. Po moim wcześniejszym poszukiwaniu wejścia nie było śladu. Zacząłem na nowo. Z łopatą i metalowym łomem było łatwiej. Wejście znalazłem bardzo szybko i po pewnym czasie byłem w podziemiach starego domu. Miałem tu wszystko czego potrzebowałem. Jedzenie, łóżko, mały piecyk na węgiel i sprytnie wybudowany system kominowy. Wszystko to zrobiłem kiedyś sam. Takich skrytek miałem kilka. Napaliłem w piecu. Była noc i dalej wiało. Teraz to wszystko sprzyjało mojemu ukrywaniu się. Doprowadziłem się do porządku. Przebrałem w czyste świeże ubrania. Zjadłem i wygasiłem w piecu. Ten był tak skonstruowany, że trzymał ciepło jeszcze przez polowe następnego dnia. Mogłem spokojnie iść spać.
W mojej kryjówce spędziłem prawie dwa tygodnie. Byłem wypoczęty i gotowy do dalszej wędrówki. Miałe tu co robić. Było tu kilka książek. Pieniądze, dokumenty i mapy. Mapy, które sam rysowałem. Tworzyłem je z pamięci. Znałem dobrze całą Europę. Miałem plan i jak zawsze cicho wspomagałem pewnych ludzi. Zawsze działałem na korzyść ludzi, którym pomoc była potrzebna. Teraz byłem zaangażowany w zamach. Zamach na jednego z największych zbrodniarzy jakich znałem. A tego poznałem kiedyś osobiście. Nie brałem pod uwagę, że zajdzie tak daleko.
Kiedy wyszedłem na powierzchnię zabezpieczyłem dostęp do mojej kryjówki. Śniegu było sporo. Ja miałem nawet narty biegówki z pomocą których mogłem zdecydowanie szybciej się przemieszczać. Wyruszyłem z samego rana. Do pokonania miałem około stu kilometrów. Wszystko pieszo. Liczyłem, że za tydzień dotrę w okolice Kętrzyna wtedy miasto to nazywało się Rastembork. Tam miałem spotkać się z moim kontaktem i przedostać do Wilczego Szańca jako niemiecki oficer.
Narty straciłem po dwóch dniach. Porzuciłem je, za bardzo rzucałem się w oczy. Wędrowałem pieszo. Omijałem główne szlaki i większe miasta. Kiedy dotarłem do granic miasteczka miałem w nim znaleźć karczmę “Unter dem Hahn” - Pod Kogutem. Znalazłem. Było całkiem ciemno, kiedy tam dotarłem. Była otwarta, w środku siedziało dwóch mocno wstawionych żołnierzy i dwie miejscowe dziewczyny. Po wejściu skierowałem się do barmana obsługującego to miejsce. Jeden z żołnierzy bacznie mi się przyglądał przez pewien czas, ale przestał, kiedy tylko dostrzegł kolor moich włosów. Wystarczyło zdjąć nakrycie głowy. Bardziej interesowała go jednak z kobiet. Skupił więc na niej całą swoja uwagę.
– Dobry wieczór. Szukam pokoju z widokiem na las. – Powiedziałem.
– Dobry. Na las? – Zapytał zdziwiony i dodał. – A, co to leśniczówka?
– Tak. W lesie dębowym. – Dodałem spokojnie.
– To zapraszam na górę. Mamy kilka wolnych pokoi.
Poprowadził mnie po schodach na górę. Kiedy byliśmy na miejscu powiedział, że w pokoju z numerem dwa jest ktoś, kto na mnie czeka. Otworzył mi drzwi do pokoju z numerem trzy i dodał, że pomiędzy tymi dwoma pokojami są drzwi.