Książki online

Odcinek 52

Odcinek 52

Wieś - 1563 

 

W drzwiach do izby stała młoda kobieta. Zaskoczył mnie jej strój.

Ubrana była inaczej niż kobiety w mojej okolicy. Jej wyraz twarzy sugerował spore wzburzenie obecnością dwójki obcych ludzi jak mniemałem w jej domu.  

Jasiek, kiedy tylko ją zobaczyć czmychnął czym prędzej za moje nogi i tylko wystawił zza nich swoją mała główkę. Zauważyłem to po tym jak ta młoda kobieta popatrzyła w stronę moich nóg. Toteż i ja tam popatrzyłem. Jasiek raz zerkał na nią, a innym razem na mnie. 

– Coście za jedni? – Zapytała. 

– Miłosz i Jasiek. Podróżujemy do klasztoru. 

– Do tych Cystersów? 

– Tak, do Cystersów. – Podłapałem. 

– Daj spokój Rzepicha. – Odezwał się dziadek. 

Rzepicha tylko popatrzyła nań i zwróciła się w naszą stronę. 

– Przecie toto brudne i jeszcze jakieś choróbska nam tu przywleką. 

Popatrzyłem na siebie i na Jaśka schowanego za moją nogą. Powąchałem rękaw. Wydawało mi się żem czysty.  

– No co się tak wąchacie? Idź ta nad rzekę się wykąpać, a ja wam co do jedzenia przygotuję. Boście pewnie głodni! 

– A w którą stronę ta rzeka? 

– Na prawo za stodołom jest ścieżka. To tamtędy prosto do rzeki.  

Zabrałem Jaska za rękę i wyszedłem. Minęliśmy się z nią w wejściu. Kiedy wyszedłem przed chatę rozejrzałem się. Zobaczyłem stodołę i wydeptaną ziemię za nią.  

– To chodź Jasiek. Wykąpiemy się. 

– Zaczekajcie – zawołała wybiegając za nami. 

Odwróciłem się w jej stronę i dopiero teraz dostrzegłem jaką jest atrakcyjną kobietą. Promienie słońca padały na jej delikatną cerę. A ubranie podkreślało jej kobiece kształty. Była naprawdę ładna. Podmuch letniego wiatru poruszył jej włosy. Tez pod jego wpływem zawirowały na wietrze. Rzepicha pochwyciła kilka kosmyków które przykryły jej oczy i odgarnęła je zgrabnym ruchem ręki za ucho. Jej dłoń wydała mi się taka delikatna. 

– Brudna jestem, czy co? 

– Nie, nie. – Ocknąłem się 

– To co się tak gapisz. Zaraz mucha wpadnie Ci do... – nie dokończyła. – Macie tu ubrania na zmianę. Te wam wypiorę. 

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć tylko podążyłem wzrokiem za nią i jej sylwetka znikającą w środku.  

Rzeka była blisko. Nie była ani szeroka, ani głęboka. Rozebrałem się z Jaśkiem i zabraliśmy się do szorowania w wodzie. Rzepicha wraz z ubraniami podała nam jakieś zielsko, które pomagało w kąpieli. Pocierałem tym Jaska i siebie. Miało całkiem przyjemny zapach i się pieniło. Pierwszy raz widziałem coś takiego. To były zielone gałązki z durzą ilością biało różowawych kwiatków.  

– Co to jest? – Powiedziałem do siebie. 

– Mydlnica - odezwał się Jasiek. 

– Znasz to? 

– Tak, matka mnie w tym kąpała i robiła pranie. 

Młody mnie zaskoczył. Widocznie w jego wiosce była to popularna roślina. Co prawda widywałem ją na polach, ale nie wiedziałem, że nadaje się do mycia.  

Kiedy oboje byliśmy wyszorowani i pachnący. Pomogłem odziać się Jaśkowi, a potem ja się odziałem. Ubrania były miłe w dotyku i pachnące. Ciekaw byłem do kogo należały.  

W drodze do chałupy spotkaliśmy idącą w stronę rzeki starszą kobietę. Zatrzymała się i nas zmierzyła. Po czym się odezwała. 

– Coście za jedni? Nie znam was? 

– Miłek i Jasiek. Zatrzymaliśmy się u Rzepichy i jej ojca. 

– Ojca? 

– Tak. 

– To nie jej ojciec ino mąż.  

– Mąż? – Mocno się zdziwiłem. 

– Mąż, mąż. I co to pewnie on was do domu przyprowadził? 

– Tak – odpowiedziałem zmieszany. 

– A to stary dureń. 

– Ja? – Zapytałem. 

– Nie, nie ty ino On. Widzę, żeś młody i zapewne masz krzepę. A on potrzebuje potomstwa. Bo stary jest i już nie może. – Zaśmiała się. 

Nic jej na to nie odpowiedziałem ino w głowie zaświtała mi pewna myśl. Jasiek. Może to by była dobra matka dla niego. Wracaliśmy do chałupy, a ja raz za razem zerkałem na niego.  

W chałupie czkał na nas tym razem ciepły posiłek. A i Rzepicha miała jakąś inną minę. Nigdzie natomiast nie widziałem jej męża. 

– Siadajcie i się posilcie. A te łachmany to wam jutro wypiorę, bo dzisiaj żem zajęta. Trza oborę obrobić.  

– Ja pomogę! – Odezwał się Jasiek ku mojemu zaskoczeniu.  

– Ja też, nie będziemy tu na darmo siedzieć.  

Do samego wieczora oboje pomagaliśmy, jak się dało. A to przy kurach, kaczkach i innych zwierzętach. Ja męską ręką naprawiłem kilka dawno zapomnianych usterek. Od czasu do czasu zerkałem na Rzepichę. A to gdzieś jakoś tak fikuśnie stanęła, że miło było na nią popatrzeć. A to innym razem myła podłogę i przez dekolt jej zajrzałem. Dawno nie byłem z żadną kobietą - pomyślałem. Jednak szybko odgoniłem te myśli. Ona miała męża, który gdzieś się zapodział.  

Kiedy wróciłem do chałupy przed wieczorem. Kolacja była przygotowana. Z jednej strony siedziała Rzepicha. Nigdzie jednak nie było jej męża. 

– A, twój Ojciec? 

Popatrzyła na mnie robiąc zdziwioną minę. 

– Ojciec? Dawno na cmentarzu. Bedzie ze trzy wiosny. 

– A, ten co nas tu sprowadził? – Udawałem. 

– Nie, to nie ojciec. Nie mój. On jest moim mężem.  

– Mężem? – Udałem zdziwionego. 

– A co zły? 

– Nie, nie. Tylko jakiś taki... 

– Stary – dokończyła. 

– No, tak jak by. 

– Opiekuję się mną od kiedy jestem sama. Bo on nie ma dzieci, a dobry z niego człowiek i gospodarz. 

– A teraz, gdzie jest? 

– W lesie! 

– W lesie? 

– Ano w lesie. Chodzi sobie tam dla zdrowotności i czasami zostaje w szałasie. Pewnie dzisiaj też tak będzie. 

– To powiedziałaś, że jesteście sami? – Powiedziałem i popatrzyłem na Jaśka. 

– Ano sami.  

– Bo... – Nie wiedziałem, jak zacząć. 

– Bo co? 

– Jasiek stracił rodziców. Szukam mu chałupy. 

Rzepicha nic nie odpowiedziała tylko popatrzyła na Jaśka swoimi ślicznymi oczami. Coś się nagle w nich zmieniło. Pojawiła się jakaś dziwna iskierka. Odniosłem wrażenie, że spodobał się jej ten pomysł. Nagle jednak się odezwała. 

– Nie ma mowy. 

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."