Wieś - 1563
W drzwiach do izby stała młoda kobieta. Zaskoczył mnie jej strój.
Ubrana była inaczej niż kobiety w mojej okolicy. Jej wyraz twarzy sugerował spore wzburzenie obecnością dwójki obcych ludzi jak mniemałem w jej domu.
Jasiek, kiedy tylko ją zobaczyć czmychnął czym prędzej za moje nogi i tylko wystawił zza nich swoją mała główkę. Zauważyłem to po tym jak ta młoda kobieta popatrzyła w stronę moich nóg. Toteż i ja tam popatrzyłem. Jasiek raz zerkał na nią, a innym razem na mnie.
– Coście za jedni? – Zapytała.
– Miłosz i Jasiek. Podróżujemy do klasztoru.
– Do tych Cystersów?
– Tak, do Cystersów. – Podłapałem.
– Daj spokój Rzepicha. – Odezwał się dziadek.
Rzepicha tylko popatrzyła nań i zwróciła się w naszą stronę.
– Przecie toto brudne i jeszcze jakieś choróbska nam tu przywleką.
Popatrzyłem na siebie i na Jaśka schowanego za moją nogą. Powąchałem rękaw. Wydawało mi się żem czysty.
– No co się tak wąchacie? Idź ta nad rzekę się wykąpać, a ja wam co do jedzenia przygotuję. Boście pewnie głodni!
– A w którą stronę ta rzeka?
– Na prawo za stodołom jest ścieżka. To tamtędy prosto do rzeki.
Zabrałem Jaska za rękę i wyszedłem. Minęliśmy się z nią w wejściu. Kiedy wyszedłem przed chatę rozejrzałem się. Zobaczyłem stodołę i wydeptaną ziemię za nią.
– To chodź Jasiek. Wykąpiemy się.
– Zaczekajcie – zawołała wybiegając za nami.
Odwróciłem się w jej stronę i dopiero teraz dostrzegłem jaką jest atrakcyjną kobietą. Promienie słońca padały na jej delikatną cerę. A ubranie podkreślało jej kobiece kształty. Była naprawdę ładna. Podmuch letniego wiatru poruszył jej włosy. Tez pod jego wpływem zawirowały na wietrze. Rzepicha pochwyciła kilka kosmyków które przykryły jej oczy i odgarnęła je zgrabnym ruchem ręki za ucho. Jej dłoń wydała mi się taka delikatna.
– Brudna jestem, czy co?
– Nie, nie. – Ocknąłem się
– To co się tak gapisz. Zaraz mucha wpadnie Ci do... – nie dokończyła. – Macie tu ubrania na zmianę. Te wam wypiorę.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć tylko podążyłem wzrokiem za nią i jej sylwetka znikającą w środku.
Rzeka była blisko. Nie była ani szeroka, ani głęboka. Rozebrałem się z Jaśkiem i zabraliśmy się do szorowania w wodzie. Rzepicha wraz z ubraniami podała nam jakieś zielsko, które pomagało w kąpieli. Pocierałem tym Jaska i siebie. Miało całkiem przyjemny zapach i się pieniło. Pierwszy raz widziałem coś takiego. To były zielone gałązki z durzą ilością biało różowawych kwiatków.
– Co to jest? – Powiedziałem do siebie.
– Mydlnica - odezwał się Jasiek.
– Znasz to?
– Tak, matka mnie w tym kąpała i robiła pranie.
Młody mnie zaskoczył. Widocznie w jego wiosce była to popularna roślina. Co prawda widywałem ją na polach, ale nie wiedziałem, że nadaje się do mycia.
Kiedy oboje byliśmy wyszorowani i pachnący. Pomogłem odziać się Jaśkowi, a potem ja się odziałem. Ubrania były miłe w dotyku i pachnące. Ciekaw byłem do kogo należały.
W drodze do chałupy spotkaliśmy idącą w stronę rzeki starszą kobietę. Zatrzymała się i nas zmierzyła. Po czym się odezwała.
– Coście za jedni? Nie znam was?
– Miłek i Jasiek. Zatrzymaliśmy się u Rzepichy i jej ojca.
– Ojca?
– Tak.
– To nie jej ojciec ino mąż.
– Mąż? – Mocno się zdziwiłem.
– Mąż, mąż. I co to pewnie on was do domu przyprowadził?
– Tak – odpowiedziałem zmieszany.
– A to stary dureń.
– Ja? – Zapytałem.
– Nie, nie ty ino On. Widzę, żeś młody i zapewne masz krzepę. A on potrzebuje potomstwa. Bo stary jest i już nie może. – Zaśmiała się.
Nic jej na to nie odpowiedziałem ino w głowie zaświtała mi pewna myśl. Jasiek. Może to by była dobra matka dla niego. Wracaliśmy do chałupy, a ja raz za razem zerkałem na niego.
W chałupie czkał na nas tym razem ciepły posiłek. A i Rzepicha miała jakąś inną minę. Nigdzie natomiast nie widziałem jej męża.
– Siadajcie i się posilcie. A te łachmany to wam jutro wypiorę, bo dzisiaj żem zajęta. Trza oborę obrobić.
– Ja pomogę! – Odezwał się Jasiek ku mojemu zaskoczeniu.
– Ja też, nie będziemy tu na darmo siedzieć.
Do samego wieczora oboje pomagaliśmy, jak się dało. A to przy kurach, kaczkach i innych zwierzętach. Ja męską ręką naprawiłem kilka dawno zapomnianych usterek. Od czasu do czasu zerkałem na Rzepichę. A to gdzieś jakoś tak fikuśnie stanęła, że miło było na nią popatrzeć. A to innym razem myła podłogę i przez dekolt jej zajrzałem. Dawno nie byłem z żadną kobietą - pomyślałem. Jednak szybko odgoniłem te myśli. Ona miała męża, który gdzieś się zapodział.
Kiedy wróciłem do chałupy przed wieczorem. Kolacja była przygotowana. Z jednej strony siedziała Rzepicha. Nigdzie jednak nie było jej męża.
– A, twój Ojciec?
Popatrzyła na mnie robiąc zdziwioną minę.
– Ojciec? Dawno na cmentarzu. Bedzie ze trzy wiosny.
– A, ten co nas tu sprowadził? – Udawałem.
– Nie, to nie ojciec. Nie mój. On jest moim mężem.
– Mężem? – Udałem zdziwionego.
– A co zły?
– Nie, nie. Tylko jakiś taki...
– Stary – dokończyła.
– No, tak jak by.
– Opiekuję się mną od kiedy jestem sama. Bo on nie ma dzieci, a dobry z niego człowiek i gospodarz.
– A teraz, gdzie jest?
– W lesie!
– W lesie?
– Ano w lesie. Chodzi sobie tam dla zdrowotności i czasami zostaje w szałasie. Pewnie dzisiaj też tak będzie.
– To powiedziałaś, że jesteście sami? – Powiedziałem i popatrzyłem na Jaśka.
– Ano sami.
– Bo... – Nie wiedziałem, jak zacząć.
– Bo co?
– Jasiek stracił rodziców. Szukam mu chałupy.
Rzepicha nic nie odpowiedziała tylko popatrzyła na Jaśka swoimi ślicznymi oczami. Coś się nagle w nich zmieniło. Pojawiła się jakaś dziwna iskierka. Odniosłem wrażenie, że spodobał się jej ten pomysł. Nagle jednak się odezwała.
– Nie ma mowy.