Książki online

Odcinek 45

Odcinek 45

W drodze na zachód - 1563 

 

Las był na szczęście gęsty. Miejsce, które wybrałem do zejścia z traktu wyglądało na pozór dobrze.

Nie wiedziałem jak wielka jest ta wieś i czy las ją otacza? Oby tak było przynajmniej w jakiejś jej części. W lesie można było się ukryć. Na polach nie bardzo. Jasiek szedł tuż za mną jak mu nakazałem. Trzeba było poruszać się ostrożnie. Rozglądałem się i sprawdzałem czy nie ma tu jakiego chłopa lub baby. Baby mogła zacząć wrzeszczeć widząc idących przez las. Co prawda wyglądałem na ojca z synem. Tacy powinni wzbudzać zaufanie. Ale nie w lesie. Obcy w lesie i nie na leśnej ścieżce to zazwyczaj kłopot lub ktoś kto chce się ukryć. Powiedziałem Jaśkowi, że musi być cicho jak mysz pod miotłą. Zaśmiał się z tego powiedzenia, ale był cichutko. Nagle się zatrzymał.  Usłyszałem to i się wolno odwróciłem. Nie widziałem nikogo i nic nie słyszałem. On jednak stanął. Kiedy się odwróciłem zrozumiałem. Przechodząc przez las starałem się wybrać tak drogę, żeby nas coś osłaniało. Przynajmniej z jednej strony. Jakieś krzaki, pagórki czy powalone drzewa. Jasiek zatrzymał się przy leśnych jeżynach. Zrywał je jedną za drugą i połykał jak szalona kura zjadająca ziarno w zagrodzie. Wyglądał przy tym jak prawdziwy dzieciak. Bez trosk, bez zmartwień. Zwykły wiejski chłopiec. Kiedy dostrzegł, że na niego patrzę zamarł. Ja się tylko uśmiechnąłem i cicho powiedziałem. 

Dobre? 

Pokiwał tylko głowa, a sok ściekał mu po ustach na brodę. Pomyślałem, że nic nam się nie stanie jak się na chwilkę tu zatrzymamy. Kiedy wszystkie dojrzałe owoce zniknęły z krzaków Jasiek wyglądał na pożywionego i zaspokojonego. Buzię i ręce miał całe w kolorze purpury. Wyglądał zabawnie. Nalałem troszkę wody na dłoń i obmyłem mu twarz. Na której, natychmiast pojawił się grymas niezadowolenia. Jak u moich dzieci – posmutniałem i poczułem ukłucie w sercu. Przed oczami zobaczyłem obraz mojej wsi i moich dzieci. Upadłem na kolana. Jasiek się wystraszył i objął mnie swoimi małymi rękami. Nie wiem, ile tak klęczałem, ale kiedy się ocknąłem to kolana mnie bolały, a Jasiek była cały zapłakany. 

–  Co się stało? –  Wyszeptałem. 

–  Zamarłeś i nic nie mówiłeś. –  Powiedział przez łzy. 

–  Zamarłem? –  Powiedziałem podnosząc się z kolan i biorąc go na ręce. 

Obejmował mnie jeszcze przez jakiś czas nim postawiłem go ponownie na jego nogi. Czy mnie opętał jakiś diabeł czy co – pomyślałem. Złapałem Jaśka za rękę i ruszyliśmy dalej przez las. W tym miejscu był jakby mniej zarośnięty co umożliwiało wędrówkę jeden obok drugiego. Trzymał mnie mocno na rękę i nie puszczał. Nawet jak przechodziliśmy przez powalone drzewa.  

Powoli starałem się zataczać koło tak żeby obejść wioskę. W pewnym momencie dotarliśmy do traktu prowadzącego przez las. Musiał odchodzić od tej wioski w kierunku północnym. Kiedy go zobaczyłem kazałem Jaskowi położyć się na ziemi i sam zrobiłem to samo. Nasłuchiwałem czy aby kto nie idzie lub jedzie tym traktem.  

Kiedy żaden obcy szum do mnie nie dotarł wstaliśmy i powoli podchodziłem z nim do tego traktu. Przy ubłoconej drodze zatrzymałem się za wielkim drzewami i wychyliłem głowę oglądając się to w lewo to w prawo. Było pusto.  

–  Idziemy! Ino szybko i cicho. 

Jasiek skinął głowa i po kilku krokach byliśmy na drugiej stronie. Wtedy doszły mnie odgłosy biegnących koni. Szybko upadłem na ziemię za jednym z drzew ciągnąc Jaśka za sobą. 

W stronę wioski jechało trzech konnych. Każdy z nich miał przy pasie miecz. Ubrani byli jakoś tak dziwnie. Jak by troszkę kolorowo, ale bardzo podobnie. Przymknęli bardzo szybko nie zwracając uwagi na to co ich otacza. Najwidoczniej dobrze znali drogę do tej wsi. 

Pozbierałem się z Jaskiem i ruszyłem dalej. Po niedługiej chwili dotarliśmy bezpiecznie do skraju lasu. Co mnie wcale nie cieszyło. Las powoli szedł ku górze to i za lasem widać było pagórek. Porośnięty trawami. Trawy były na tyle wysokie, że można było się w razie czego za nimi ukryć.  

Dotarliśmy na sam szczyt pagórka i kiedy się odwróciłem w stronę domniemanej wsi zdębiałem, a Jasiek zastygł jak słup soli.  

W oddali było widać wioskę, ale nie to było zaskoczeniem. Wioska była przed rzeka, a po drugiej stronie rozciągało się jakieś miasto. Z oddali widać było most prowadzący od wsi na drugą stronę. Ci trzej jeźdźcy pędzili zapewne do tego miasta. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Tak majestatycznego i okazałego. Widać stąd było dachy domów. Z kominów nad tymi dachami unosił się szary dym. Niektóre budynek górował na całą resztą. Widać było wieżę wystającą z tej budowli. Na czubku której sterczał krzyż odbijający promienie słońca. To zapewne był kościół. Cały ten widok zapierał dech w piersiach.  

–  Co to jest? –  Zapytał Jaśko. 

–  To jest właśnie miasto. –  Odparłem z zachwytem. 

–  Miasto!? 

On też był pod wrażeniem. Popatrzyłem w jego stronę. Stał i patrzył z rozdziawioną buzią w dal. Wyglądał przesympatycznie. 

–  Jaśko, bo Ci zara jaka mucha wleci. 

–  Co? 

–  Mucha Ci wleci do buzi. I mówi się proszę albo czego. 

–  A to, co tak świeci, to co to jest? Tam na czubku tego wysokiego domu. 

–  To jest kościół. Tu przychodzą ludzie pomodlić się do Boga. Porozmawiać z nim. 

–  Do Boga! 

–  Tak do tego Boga, co zacząłem Ci o nim opowiadać. 

–  To, to jest to, niebo i on tam siedzi w tym kościele. Nie rozumiem.  

–  Nie. Niebo jest tam, u góry i tam jest Bóg. A tu do kościoła przychodzi się jak do takiego miejsca, w którym można z nim porozmawiać. 

–  To z tego kościoła go widać? 

–  Niektórzy go tam widzą, ja go nigdy nie widziałem. Ale może w takim kościele to się da zobaczyć. 

–  A, możemy tam zajść.  

–  Lepiej nie. Właśnie tam może nas szukać Twój ojciec. 

–  A, tylko w tym kościele można rozmawiać z tym Bogiem? 

–  Myślę, że w każdym.  

–  A, bez tego kościoła się nie da? 

–  Jaśko! Nie jestem kaznodzieją, ale trzeba rozmawiać w kościele. Można i w domu tylko trza mieć taki święty obrazek.  

–  A, Ty masz? Taki święty obrazek. 

–  Kiedyś miałem.  

–  Lepiej chodźmy dalej. Bo nas jeszcze kto tu zobaczy.  

Złapałem Jaśka za rękę i powędrowaliśmy z górki prosto do kolejnego zagajnika. Tuż za jednym z pól rozciągał się gęsty liściasty las. Taki równy jak by kto tu wszystkie drzewa posadził. Były jak w rządkach. Jedno obok drugiego. Jak okiem sięgnął były wszystkie równo wsadzone. Dziwne to było. 

–  Ale dziwny las. –  Powiedział Jasiek.  

– Ano, dziwny. –  Odparłem.  

Rosły tu same dęby. Wszystkie były takie same.  

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."