Kamieniec Ząbkowicki - Obecnie
Białe i chłodne ściany w pomieszczeniu potęgowały uczucie majestatu wnętrza.
Na Archiwum Państwowe we Wrocławiu Oddział w Kamieńcu Ząbkowickim zaadoptowano część klasztoru Cystersów. To był bardzo stary budynek. Odnowiony i dostosowany do potrzeb archiwum.
– Zimno! – Stwierdziła Aldona.
– Tak, ale przyjemnie. Latem jest tu odpowiednio niska temperatura, a i zimą jak się dobrze nagrzeje to mury trzymają ciepło. – Powiedziałem.
W drugim końcu pomieszczenia pojawiła się jakaś postać. Uśmiechnąłem się w duchu na jej widok. To był mój potomek. Jeden z wielu jakich miałem porozrzucanych po świecie.
Od kiedy dowiedziałem się o mojej rodzinie w Berlinie śledziłem losy ich wszystkich. Starałem się im pomagać. Bezpośrednio lub pośrednio. Byłem im to winien. Część z nich tylko obserwowałem. Ale z częścią z nich się poznałem. Dokładnie tak jak z Laurą.
– Miłosz? – Powiedział mężczyzna idący z naprzeciwka.
– Cześć, Adasiu - odparłem.
– Chłopie ty nic się nie postarzałeś. Wyglądasz dokładnie tak samo.
– Co ty, lata lecą.
– Widzę, że Ty jak zawsze w doborowym towarzystwie. Dzień dobry.
– Aldona to jest mój stary przyjaciel Adam Sztolc.
– Aldona Wiśniewska - przedstawiła się.
– Adam jest jednym z najlepszych znawców historii, a jego konikiem jest II Wojna Światowa.
– Adam się zaśmiał i pokiwał głową w uznaniu.
– To prawda. Nie bądź taki skromny. – Dodałem.
– Dobrze wiesz, że to Ty w wielu przypadkach naprowadziłeś mnie w poszukiwaniach na dobry tor.
– Wydaje Ci się - zaśmiałem się.
– Jak on to robi, że zawsze potrafi oczarować swoim zachowaniem takie kobiety jak Pani. Pani Aldono. – Skierował słowa w jej stronę.
– Pomaga mi kogoś odnaleźć.
– Czyli jednak to nie wizyta towarzyska! – Stwierdziła Adam – No szkoda.
– Każda wizyta jest towarzyską. – Powiedziałem z uśmiechem.
– Tak? A kiedy byłeś tu po raz ostatni?
– Nie tak dawno. Dostarczałem tu kolejną porcję odnalezionych zdjęć.
– A gdzie ja wtedy byłem? – Zapytał zaskoczony Adam.
– Podobno miałeś urlop. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Urlop?
Widziałem spore zaskoczenie w oczach Adama.
– Tak powiedział mi... Taki młody chłopak, który mnie tu obsługiwał.
– A kiedy to było?
– Kilka miesięcy temu - odpowiedziałem.
– Nie możliwe. Byłem tu cały czas. Ostatni urlop miałem... Ponad rok temu!
– To może to był jakiś nowy pracownik? Albo praktykant?
– Możliwe. Musze to sprawdzić? - Powiedział odwracając się, a po oczach było widać, że już chce to sprawdzić.
– Zaczekaj! Mamy sprawę.
Odwrócił się w naszą stronę i powiedział.
– No tak! Czego szukacie?
– Możemy przejść jakiegoś gabinetu?
Adam nic nie odpowiedział tylko wskazał nam kierunek, w którym mieliśmy pójść za nim. Jego gabinet był na piętrze. Było widać, że jest mocno zaangażowanym w tym co robi. Wszędzie były różne teczki z dokumentami. Na pierwszy rzut oka tu był bałagan jednak po chwili dostrzegłem. Iż wszystko tu jest poukładane. Nie był to artystyczny nieład.
– Siadajcie - powiedział i wskazał nam miejsca naprzeciwko swojego biurka.
– Szukamy tego człowieka. – Podałem mu wydrukowane zdjęcia.
Adam przez chwilę go oglądał ewidentnie mówiąc coś pod nosem do samego siebie. Po chwili podniósł głowę i popatrzył w naszą stronę. Zmarszczył czoło. Z nosa zdjął okulary i umieścił je na głowie. Po czym się odezwał.
– Widziałem to zdjęcie. Było na jakiejś aukcji. Zrobione jest w Wilczym Szańcu.
– To wiemy. Też go znalazłem na aukcji. – Odpowiedziałem.
– O, kogo wam chodzi?
– Szukamy informacji na temat tego oficera. – Wskazałem palcem.
– Czy mogę zachować ten wydruk?
– Tak – odpowiedziała Aldona.
– Dajcie mi kilka godzin.
– Zgoda. Ile potrzebujesz czasu?
– Powiedzmy, że spotkamy się tu za 3 godziny? Tyle czasu mi powinno wystarczyć – Stwierdził Adam.
Staliśmy ponownie na dziedzińcu kompleksu dawnego zakonu obok zabytkowej fontanny albo raczej tego co po niej zostało.
– Czy on wie o tobie? – zapytała Aldona.
– Co? Nie. Nikt o mnie nic nie wie. – Skłamałem.
– On jest podobny do Ciebie. Ma Twoje oczy i nos.
– Tak? Ciekawe? – Udałem zaskoczonego.
– Naprawdę - stwierdziła Aldona.
– Mam pomysł. Idziemy do pałacu. Odwiedzimy go. Ciekaw jestem, jak wygląda?
– Dobrze. Mamy sporo czasu, ale najpierw może coś zjemy. Ostatni posiłek to były pierogi w Gdańsku. – Przypomniała.
– Poszukaj czegoś na co masz ochotę. Tylko coś na miejscu, nie chce mi się nigdzie jechać. – Poprosiłem Aldonę.
Wyciągnęła telefon i zaczęła go przeglądać robiąc przy tym dziwne miny. Kiedy tak na nią patrzyłem miałem wrażenie, że szuka czegoś zupełnie innego niż jedzenie. Nagle się odezwała.
– To miasteczko to jest właściwie dziura. Znalazłam kilka barów i restauracji. Część z nich jest zamknięta w tygodniu i otwierają tylko w weekendy. To dziwne.
– To małe miasteczko. Tu jest ruch tylko w weekendy jak ludzie przyjeżdżają zwiedzać pałac.
– O, tu pójdziemy. – Powiedziała i odwróciła telefon w moją stronę pokazując mi czarny ekran.
– Wygasił się.
– Co?
– Telefon się wygasił.
– A, tak przepraszam. – Odblokowała go i pokazała mi jakąś restaurację po drugiej stronie kościoła.
– Ok, idziemy - powiedziałem.
Szliśmy uliczką prowadzącą przez teren dawnego zakonu, a ja przypominałem sobie jak to wszystko wyglądało, kiedy dotarłem tu po raz pierwszy. Wszędzie było pełno zwierząt domowych. Kury, kaczki, a nawet krowy. Dzisiaj to miasteczko wyglądało na zadbane. Ulice były czyste. Domy odnowione. Trawniki przystrzyżone.
Po koło 15 minutach dotarliśmy pod wskazany adres. Jadłodajnia była czynna. Z zewnątrz wyglądała obiecująco. W środku było podobnie. To był stary budynek z odnowioną elewacją i gustownie wykonanymi wnętrzami.
Usiedliśmy przy jednym z wielu stolików. W środku było prawie pusto. Tylko przy jednym ze stolików siedziała rodzina z dwójką dzieci i jadła śniadanie. Czyli śniadania tu były. Stwierdziłem w duchu.
Kiedy tylko zajęliśmy miejsca podeszła do nas młodziutka kelnerka. Przywitała na i podała karty. Po czym odeszła do baru, gdzie jak zauważyłem zajęła się porządkowaniem naczyń.
– To co jemy? – Zapytała Aldona.
– Wszystko na co masz ochotę. Zamawiaj.