Kętrzyn - 1942
Dzień był słoneczny, co sprzyjało mojej pracy. Zaplanowałem sobie na dzisiaj zapełnienie białych przestrzeni na mojej mapie.
Miał wyglądać podobnie do poprzedniego i kilku wcześniejszych. Od tajemniczego spotkania z ludźmi o bogatym seksualnym doświadczeniu i nietuzinkowym zachciankach minęło dobrych kilka dni. Z tego co zdążyłem się zorientować kolejne takie spotkanie będzie jutro. Czy mnie na niego zaproszą? Nie wiem i nie zależało mi na tym.
Po kompleksie, udając kontrolera służb bezpieczeństwa, poruszałem się już dobrą godzinę. Dzisiejszy dzień wyglądał jednak z goła inaczej. Było zdecydowanie więcej żołnierzy i wszyscy wyglądali na spiętych. Poruszali się jakby im ktoś umieścił kij w dupie. Nie bardzo mi to przeszkadzała, bo miałem co robić. Wszyscy omijali mnie szerokim łukiem. Budziłem ewidentny respekt. Z jednej strony było to całkiem zasadne z drugiej jednak mogło przysporzyć mi wielu kłopotów. Sporo osób mogło mnie zapamiętać. A losy wojny mogą być różne. Wywiad donosił, że po upadku Polski wojna będzie trwała maksymalnie do końca 1940 roku. I co? Mamy już 1942 i końca nie widać. Według moich obserwacji Niemcy dopiero się rozkręcają. Z jednej strony mamy Niemców, a od wschodu Armia Czerwona. Aktualnie to ta druga przegrywa.
Minął mnie kolejny patrol. Tym razem zamiast dwóch żołnierzy szło czterech. I to napięcie było wyczuwalne na odległość. Sama forma salutowania była nad wyraz pedantyczna. Mundury były odpicowane. Buty świeciły się jak naoliwione. Wszystko było kilka razy sprawniej działające niż przez poprzednie dni. Zaczynało mnie to irytować i chyba stresować. Miałem ochotę zatrzymać jednego z drugim i zapytać. O co tutaj chodzi? Ale ja jako ich zwierzchnik powinienem wszystko wiedzieć. Nie mogłem ich tak po prostu zapytać. Po kolejnej godzinie zaczynało mnie to mocno irytować.
Byłem niedaleko kantyny, kiedy dostrzegłem wychodzącego z niej Clausa. Szedł w towarzystwie dwóch innych oficerów. Sądząc po oznaczeniach należeli do szóstej brygady pancernej. Kiedy wszyscy mnie zobaczyli natychmiast przyjęli postawę zasadniczą i zasalutowali. Claus puścił oko tym swoim jedynym jakie miał. Pozostali dwaj oddalili się, ale Claus pozostał.
– I jak tam przyjacielu? Jutro kolejna impreza. – Powiedział rozbawiony.
– Jutro? – udałem zaskoczonego.
– No tak. – Zaśmiał się. – Nie gadaj, że byłeś tak wstawiony. Nie pamiętasz, jak się umawiałeś z dziewczętami?
Zgrywał się, tylko. Wiedział, że nic takiego nie miało miejsca.
– I wtedy rozmawialiśmy o tym co się tu dzisiaj dzieje.
Claus zbladł.
– Cicho. Bo jak dowiedzą się, że o dzisiejszej wizycie naszego wodza rozmawiałem z Tobą na pijackiej imprezie to nas rozstrzelają. – Obejrzał się wokół siebie z wyraźnym strachem w oku.
To wszystko wyjaśniało. Dzisiaj miał odwiedzić nas, ktoś bardzo ważny. Nie powinienem się dziwić. To przecież jego jedna z kwater. Głównych punktów dowodzenia.
– Nie...
– Co nie?
– Nie rozmawialiśmy o tym ani ja się nie umawiałem z żadnymi dziewczętami.
– To nie będzie Cię tam jutro?
– Zobaczymy.
– Co zobaczymy. Są tylko dwie odpowiedzi. Tak lub nie, kolego.
– Mam sporo papierkowej roboty.
– W sobotę wieczorem? Przecież tam będzie sam Adolf!
Przyjeżdża na dłużej. To niedobrze, musze się zmyć. Ten facet ma dziwny zmysł. Zawsze zaczepia swoich oficerów i sporo ich wypytuje. Dzisiaj jakoś się ukryję.
– Zgrywam się! Oczywiście, że będę.
– No i to jest poprawna odpowiedź. – Uśmiechnął się i potarł oko, którego nie miał.
Nagle mnie to zastanowiło. Potarł oko, którego nie miał. On to oko ma. Coś mi tu śmierdzi. Teraz pozostaje tylko jedno pytanie czy on jest od nas czy od ruskich? Zamyśliłem się i nie zwróciłem uwagi na to, że Claus klepie mnie po ramieniu i coś mówi.
– Przyjechał. Idziemy.
Rzeczywiście Adolf dotarł do swojej siedziby. Przywiózł go jego pancerny pociąg. Nie taki jakim ja tu dotarłem. Nawet gdyby podłożona pod niego materiały wybuchowe ten by zapewne przetrwał. A tam pod Gnieznem zginęło sporo naszych ludzi. Polaków. Materiały podłożyli zapewne partyzanci, ale wysadzić mieli inny skład. Ktoś ich wprowadził w błąd. Zapewne specjalnie.
Z pociągu został przetransportowany samochodem do jednego z już wybudowanych bunkrów. Kiedy wysiadał wszyscy zachowywali się na niesamowicie zdyscyplinowanych. Na dachach budynków zamontowano dodatkowe wieżyczki strzelnicze. Patrole wartownicze były podwojone. Obawiano się o jego życie. Albo to on bał się nas wszystkich.
– Niezła obstawa. – Powiedział Claus i znowu potarł się po oku, którego nie miał.
– Może to nie obstawa tylko zaplecze. – Powiedziałem sprawdzając go.
– Zaplecze? – Wydawał się zdziwiony, a spod jego opaski wylała się łza.
– Świta, czy jak tam wolisz. – Te słowa jak by go uspokoiły.
Tuż za jego limuzyną podjechała kolejna. Wysiadło z niej kilku oficerów. Wśród nich była poznana niedawno przeze mnie osoba. Na oznaczeniach na mundurze miał te same elementy co Ci dwaj, którzy wychodzili z Clausem z kantyny. Należał do oddziałów pancernych, ale nie to było dziwne, a to kim on był. Zawiesiłem na nim wzrok. On to dostrzegł. Zmienił minę za lekko zaskoczoną, ale nie zdradził się niczym. Tylko ja dostrzegłem lekki grymas w kąciku jego lewego oka. Ze mnie przeniósł wzrok na mojego towarzysza. Ewidentnie go znał. I to dobrze go znał, bo kiwnął w jego stronę głową. Claus mu odpowiedział zmieniając przy tym minę na bardzo poważną.
Odniosłem wrażenie, iż Belg jest jego przełożonym. Tak do Wilczego Szańca w świcie Adolfa Hitlera przyjechał Belg. Ten Belg, któremu pomogłem się wydostać i uniknąć śmierci na drodze pod lasem.
Wszyscy zniknęli w środku tego schronu. Claus stał się bardzo poważny i opuścił moje towarzystwo bardzo szybko wymyślając prozaiczną bajeczkę o tym, że idzie za potrzebą. Więcej tego dnia go nie widziałem. Belga też nie widziałem. Właściwie z całej ekipy, która przyjechała nikt nie wyszedł tego dnia na zewnątrz.
W kompleksie byłem do zmierzchu i uzupełniłem moją mapę do końca. Uznałem, że będzie to ostatni wieczór w tym miejscu. Skoro Helga, która mnie tu wprowadziła nie mówiła nic o innych szpiegach uznałem, iż ci dwaj są pochodzenia radzieckiego. Poniekąd to konkurencja. Ale jeśli oni by wpadli zapewne i ja mógłbym wpaść.
Kim był ten Belg. Dorwałem jeszcze tego samego dnia, a raczej wieczoru Helgę i wypiłem z nią troszkę samogonu. Zapytałem o niego, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Powiedziała, że go po porostu nie zna. I widziała go dzisiaj po raz pierwszy. I jak poprzednio upiła się i poszła spać do pokoju obok. Mamrotała jeszcze coś przez sen jak zamykałem za nią drzwi.