Gdzieś w drodze do Gniezna - 1942
Poczułem, jak pociąg zwalnia i nagle się zatrzymuje. Podniosłem głowę i popatrzyłem na Wieśka. Ten miał zdziwioną minę jak by się tego nie spodziewał.
Wstał ze swojego krzesełka i wyjrzał przez okienko. Na zewnątrz było ciemno i tylko padający śnieg uderzał delikatnie o szybę.
– Dziwne – powiedział Wiesiek.
– Widzisz coś? – Zapytałem.
– Ciemno jak w... Jest całkiem ciemno i tylko widać padający śnieg. Zerknę przez drzwi.
– Zaczekaj!
– Na co?
– To środek lasu.
– Albo pola. Śnieg tak wali, że nic nie widać.
– No właśnie.
– Właśnie co? – Dopytywał Wiesiek troszkę poirytowanym głosem.
– A, jeśli to napad na pociąg? Tu mogą być partyzanci. – Powiedziałem to i poczułem szarpnięcie ruszającego pociągu.
– Wszystko gra. Przypuszczam, że na torach mogły być zasypane śniegiem. Mogło nadmuchać i maszynista się zatrzymał.
– A, dzisiaj... w lokomotywie chyba dzisiaj siedzi Boja. – Dodał Wiesiek.
– Boja? – Zapytałem.
– Znaczy Edek Kowalski. On strasznie jest bojaźliwy, tośmy go Bojek nazwali. W skrócie Boja. Bo to taki babiarz. Bojek, że babiarz to Boja. Łapiesz?
Pokiwałem głową, że rozumiem. Chociaż przezwiska jakoś mi nigdy nie leżały. Słyszałem ich wiele jednak nie mogłem znaleźć sensu ich stosowania. Kiedyś były tylko imiona. Do imion dodawano przydomki i zamieniano je z czasem na nazwiska. Często same imiona zamieniano na nazwiska. Albo dodawano nazwiska pochodzące od wsi, zawodu lub czegoś co było związane z danym człowiekiem. Na przykład Kowalski od zawodu kowal, Nowak od słowa nowy, Lisiecki od słowa lis.
– Boja jest bardzo ostrożnym maszynistą. Możemy się bezpiecznie zdrzemnąć. – Dodał Wiesław.
– Jesteś pewien?
– Jak bum cyk, cyk. To najlepszy maszynista.
– A jakie to ma znaczenie w czasie wojny? Przecież on jedzie cały czas prosto.
– Ano ma. On ma sokoli wzrok i z daleka wszystko wypatrzy. Reakcje ma błyskawiczną.
– Z tego co się orientuję to jedziemy bez świateł.
– Tak, jest pełne zaciemnienie. Jednak z przodu jest mały reflektor zamalowany na czarno z małym prześwitem. Coś tam troszkę oświetla.
– I to ma mi dodać otuchy?
– Rób, jak chcesz, ja idę spać. Jutro mam pełne ręce roboty. – Powiedział to i ruszył do swojego wiszącego łóżka.
– Dobrej nocki. – Powiedziałem.
Wiesiek kiwnął ręką i okrył się czymś zamykając oczy. Chrapał właściwie po kilku minutach. Ja miałem do dyspozycji małe łóżko. Przywarłem do niego zamykając oczy, ale myślami byłem gdzieś daleko. Zastanawiałem się nad tym kompleksem, do którego mam się dostać. Podobno powstawała tam jedna z siedzib Hitlera. Miałem do przebycia jeszcze kawał drogi. Zamknąłem oczy i zacząłem sobie przypominać, gdzie w tych rejonach są moje kryjówki ze sprzętem. Powinno być ich tu kilka. Mam nadzieję, że nie będę musiał z nich korzystać.
Otworzyłem oczy i usiadłem na tym czymś co przypominało łóżko. Sięgnąłem do plecaka i natrafiłem ponownie na list. Złapałem go do ręki i mnie otrzepało. Wrzuciłem go tam ponownie. Szukałem mojej mapy. Gdzieś tu powinna być. A, że nie bardzo mogłem sobie przypomnieć, gdzie są te dziuple. Pomyślałem, że mapa mi pomoże. Spać tez mi się już nie chciało.
– Jest! – Powiedziałem cicho i popatrzyłem w stronę hamaka. Wiesiek chrapał.
Rozłożyłem mapę i zerkałem na miejscowości jakie były na mojej trasie. Powinienem znaleźć tu przynajmniej dwie dziuple.
Oglądając mapę musiałem chyba zasnąć, bo kiedy się obudziłem leżałem na podłodze wagonu i kiedy otworzyłem oczy dostrzegłem jak wszystko co było w środku aktualnie wisi w powietrzu. Powoli zaczęło do mnie docierać, że nie leże na podłodze tylko na jednej ze ścian wagonu. Chciałem się podnieść jednak coś na mnie leżało. Coś ciężkiego. Starałem się spod tego wydostać.
– Pomóż mi. – Usłyszałem cichy głoś Wieśka.
– Nie mogę się ruszyć. Coś mnie przygniata. – Powiedziałem.
– Pomóż - powiedział ponownie.
Starałem się ogarnąć co się stało. Cały wagon leżał na boku. A właściwie to co z niego zostało. Jakaś jego część musiała się palić, bo czułem smród spalenizny. Teraz dotarło do mnie, że słyszę głosy innych. Ktoś krzyczał, ktoś jęczał. Ktoś inny wołał jakieś imię. Najpierw jedno, potem drugie imię. Dźwięki przeplatały się pomiędzy sobą. Teraz dotarło do mnie, że pociąg się wykoleił.
Starałem się jakoś wydostać. Nie byłem pewien co na mnie leży. Spróbowałem dotknąć to rękoma i namacać co to jest. Przypominało pień drzewa.
– Spokojnie - powiedziałem sam do siebie.
– Sprawdź stopy i palce – mówiłem spokojnie.
Zrobiłem tak jak powiedziałem. Zacząłem ruszać palcami u prawej stopy. Czułem, że się poruszają. Poruszałem całą stopą. Ruszała się i nawet w coś uderzyła. Zrobiłem to samo z lewą.
– Chyba jestem cały. Teraz poszukaj jakiegoś oparcia stopami lub złap się za coś rękoma.
Zacząłem rękami sprawdzać okolice głowy i natrafiłem na coś za co mogłem złapać się rękami. To były kraty zabezpieczające okno. Złapałem się za nie i zacząłem się podciągać. Ku mojemu zdziwieniu przesunąłem się kawałek. Krata posłużyła mi jako swego rodzaju drabina. Podciągałem się i wysuwałem spod tej drewnianej belki. Po kilu minutach byłem wolny.
Starałem się usiąść jednak, kiedy podniosłem głowę uderzyłem w coś w ciemności. Odwracałem się ostrożnie i szukałem wyjścia. W oddali zobaczyłem jakiś przebłysk mrugających światełek. To były odbijające się w śniegu płomienie. Zacząłem czołgać się w tamtą stronę i po pewnym czasie byłem na śniegu przed wagonem. Usiadłem tam i oparłem się o wagon. W koło mnie panował niesamowity chaos. Zobaczyłem biegających w te i z powrotem żołnierzy. Ktoś przeszedł cały zakrwawiony i upadł kawałek dalej. Nie miał ręki.
– Pomóż mi. – Usłyszałem ponownie głoś Wieśka.
Poderwałem się i zacząłem szukać skąd dochodzi. Zobaczyłem, że z wagonu, w którym byłem z Wieśkiem została tylko połowa. Obszedłem wrak i wszedłem do niego od drugiej strony. Wiesiek wisiała o dziwo w swoim hamaku. Podszedłem do niego z uśmiechem i kiedy zobaczyłem co się stało momentalnie zmieniłem minę.
Wiesiek był w swoim hamaku. Wydawało się, że jest tylko w niego zaplątany. Bo tak było. Jednak przez środek hamaka i również jego ciało przechodziła szyna. Tak porostu przebiła go na wylot. To, że jeszcze żył było jakąś fantasmagorią. On nie miał prawa się nawet odzywać.
Kiedy byłem na tyle blisko, żeby odsłonić mu zakryta za materiałem twarz dostrzegł mnie. Odezwał się jeszcze tylko raz.
– Pomóż... – I wypuścił z siebie ostatni raz powietrze.
Położyłem mu dłoń na oczach i je przymknąłem. Zrobiłem krzyżyk na czole i nakryłem ponownie jego twarz.
Nagle usłyszałem wybuch. To był granat. Zapewne gdzieś w płomieniach. Poderwałem się i szybko rozejrzałem za swoimi rzeczami. Moja torba leżała niedaleko miejsca, gdzie nasz wago został przebity przez sporej wielkości konar. Ten który mnie przygniatał. Miałem naprawdę dużo szczęści, że przeżyłem.
Pozbierałem swoje rzeczy i wyszedłem przed wagon. Szedłem spokojnie patrząc na to co się stało. Pomogłem kilku osobom. Kogoś wyciągnąłem z zaspy. Innemu zawiązałem prowizoryczny bandaż, a jeszcze komuś zamknąłem oczy. Nawet nie zauważyłem jak powoli zaczęło świtać.