Wilczy Szaniec – 1942
Widziałem sporo podobnych miejsc, ale to mnie zaskoczyło swoim rozmachem. Zacznijmy od tego, że wszystko było umieszczone w środku lasu.
Prowadziło tu jak mniemam kilka dróg. Ja dostałem się od strony południowej przez jedną z dobrze strzeżonych bram wjazdowych. Samochody były parkowane w drewnianych garażach, gdzie natychmiast je ukrywano. Same garaże miały dach pokryty roślinnością co najwidoczniej z powietrza wyglądało jak zwyczajny las. Ścieżki łączące pomieszczenia były również zamaskowane. Nad każdą z takich ścieżek wisiała jakaś siatka z kolorowymi kawałkami materiałów. Przebijało się przez nią słońce, ale najwidoczniej z lotu ptaka nie było widać tego co jest pod spodem. Wszystkie budynki miały obsadzenia na dachach. Co ciekawe na niektórych rosły całe drzewa. Musiały być tam specjalnie wsadzane. Między nasadzonymi drzewami i krzewami na tych dachach było widać wieżyczki przeciwlotnicze.
Po całym kompleksie poruszałem się ostrożnie. Miałem przepustkę oficerską, ale i też taką która pozwalała mi prowadzić kontrolę bezpieczeństwa. W razie zatrzymania przez patrol taka przepustka dawał mi pełne uprawnienia do zaglądania właściwie wszędzie. Starałem się jednak nie rzucać w oczy. Co jakiś czas, ktoś mi tylko salutował. Kiedy zmierzałem w kierunku kantyny oficerskiej nagle ktoś do mnie zagadał.
– I jak kontrola?
Udając niewzruszonego odwróciłem się spokojnie w stronę dobiegającego do mnie głosu. Kiedy to zrobiłem dostrzegłem oficera z opaską na lewym oku. Nie wiedząc czemu skupiłem uwagę na tej opasce i odpowiedziałem.
– Spokojnie, systematycznie i powoli.
– Widzę, że zainteresowała Pana moja piracka opaska. – Zaśmiał się tamten.
– Proszę mi wybaczyć, ale nie trudno jej nie zauważyć.
– Za kolejnym razem jak się spotkamy przestanie Pan na nią zwracać uwagę.
– Być może – odparłem spokojnie.
– Jest Pan bardzo młody, jak na kogoś kto przeprowadza inspekcję.
– To tylko pozory. – Stwierdziłem i się uśmiechnąłem szyderczo.
– Nie miałem nic złego na myśli. Proszę i mnie wybaczyć moje zachowanie i maniery. Nazywam się Claus von Berg. – Powiedział to i wyciągnął rękę w moją stronę.
Zaskoczył mnie tym zachowaniem co chyba było zauważalne. Najpierw zaniemówiłem potem jednak też się przedstawiłem i przywitałem się po męsku.
– Co do mojego oka to straciłem je bawiąc się ze swoim synkiem. Biegałem z nim po lesie i nadziałem się na sterczącą gałąź. Ot, cała historia. Teraz jestem dla niego piratem i wszystkim opowiadam, że teraz jak mam tylko jedno oko to naprawdę żyję. Bo jak miałem oba to nie wiedziałem, gdzie mam patrzeć i oglądałem się za panienkami. – Zaśmiał się na koniec.
– Zabawa z synem? Powątpiewam. – Powiedziałem poważnym głosem.
– Brzmi dobrze. Ale, wróćmy do Pana inspekcji?
– Przepraszam, ale nie mogę się na ten temat wypowiadać.
– Rozumiem.
– Miałem nadzieję, że będę tu incognito.
– Ja nic nie wiem.
– Kantyna?
Claus nic nie powiedział tylko pokiwał głową na potwierdzenie.
– Ale co do kontyny, to idę właśnie w tamta stronę. – Powiedziałem.
– Pora obiadowa. To, jeśli można wybiorę się z Panem.
Po drodze do kantyny Claus opowiadał o swoim 10 letnim synu. O, rodzinnej miejscowości i o pozostawionej w domu małżonce. Ja tylko słuchałem i obserwowałem otoczenie.
Kiedy dotarliśmy do kantyny w środku dostrzegłem krzyczącą na jakiegoś szeregowca Helgę. Wyglądał całkiem dobrze mimo wypitej wczorajszego wieczoru sporej ilości alkoholu. Dostrzegła mnie co nie umknęło mojej uwadze. Jednak ani ja, ani ona nie daliśmy tego po sobie poznać.
W środku panował spory ruch. Zdziwiłem się ilością obsługiwanych tu żołnierz. Claus przyprowadził mnie do stolika dla oficerów przy którym siedziało kila osób. Kiedy tylko się zbliżyliśmy wszyscy wstali i zasalutowali. Claus odpowiedział bardzo niedbale. Ja natomiast bardzo oficjalnie. Stolik był spory i kiedy tylko pojawili się nowi gości podbiegła do nas kobieta z obsługi i podała świeże nakrycia. Ja podziękowałem czym najwidoczniej zszokowałem całą resztę, bo na moment zamilkli.
– Cenię sobie dobre oficerskie wychowanie. – Powiedziałem na odczepne, co przyniosło oczekiwane zachowanie reszty. Każdy zajął się sobą.
Wchodząc rzuciłem okiem na wystój pomieszczenia. Z zewnątrz budynek wyglądał jak bunkier natomiast w środku bardzo okazale. Ściany były wyłożone boazerią. Całość była bardzo gustownie urządzona. W centralnym punkcie wisiał obraz Adolfa. Po jego obu stronach wisiały dwie flagi ze swastykami.
– Oglądaj, oglądaj – powiedział Claus.
– Proszę? – Zapytałem troszkę zdezorientowany.
– W najbliższą sobotę urządzamy tu zabawę. Orkiestra, panienki, wódeczka.
– Mam się czuć zaproszony? – Powiedziałem ze sztuczną radością w głosie.
– Jasne, zabawimy się.
Na stoliku pojawiła się waza z zupą i talerze z potrawami. Zająłem się posiłkiem i obserwowaniem innych. Kiedy nasza konsumpcja dobiegła końca Claus powiedział.
– Z miłą chęcią Cię oprowadzę po całym kompleksie.
– Dziękuję, ale jestem na służbie i muszę się skupić na zadaniach.
Powiedziałem to mając nadzieję, że odpuści. Potrzebowałem w spokoju przeprowadzić pełną obserwację tego miejsca.
– Rozumiem, nie będę przeszkadzał.
Opuszczając kantynę podziękowałem za towarzystwo i ruszyłem na własny obchód. Tym razem znacznie pewniejszym krokiem spacerowałem po kompleksie z aparatem w ręku. Dokumentowałem wszystko co widziałem. Wartowników, patrole i kolejne budynki. Obszar był spory, a ja miałem ograniczone możliwości robienia zdjęć. Starałem się wybrać to co najważniejsze. Kilka budynków dopiero powstawało. Miały tylko wykopane fundamenty. Miejsca w których powstawały nowe konstrukcje były również przykryte siatkami maskującymi.
W pewnym momencie usłyszałem silniki samolotu. Leciał dość nisko i nie była to niemiecka maszyna. To był typowy przelot zwiadowczy. W kompleksie nagle wszystko zamarło. Żołnierze stanęli przy budynkach. Robotnicy się ukryli. Kiedy samolot przeleciał wszystko wróciło do normy. Kamuflaż musiał być dobry. Gdyby pilot coś dostrzegł zapewne by zawrócił. On jednak tego nie zrobił.
Powoli powinienem się zbierać i ruszać w stronę zaparkowanych samochodów. Kierowca zapewne już tam na mnie czekał. Wracając do miejsca gie były garaże spotkałem Helgę von Dennik. Stała przed jednym z budynków z papierosem w ustach.
– Wracamy razem? – Zapytała.
– Z przyjemnością Ci potowarzyszę. – Odparłem rozglądając się czy ktoś nas widzi.
– Gdybym nie była pewna, że jestem tu sama to bym nie pytała.
Powiedział to i podeszła do mnie. Złapała mnie za głowę i przyciągnęła moje usta do swoich. Pocałowała mnie, a ja poczułem smród tytoniu.
– Zabawimy się dzisiaj jeszcze. – Stwierdziła z uśmiechem na ustach.