Książki online

Odcinek 35

Odcinek 35

Gdzieś w Polsce – 1563 

 

Niosłem chłopaka na ramionach. Jakiś czas temu poczułem jak mu głowa leci do przodu po czym oparł się całym ciałem o moją głowę. Zasnął – pomyślałem.

Jego matka szła obok mnie, ale musiała być równie zmęczona jak ja, bo nic nie mówiła. Zresztą chłopak też był mało mówny nawet jak nie spał. Zbliżał się wieczór, a my dalej byliśmy w drodze. Miałem nieodparte wrażenie, że ta kobieta coś ukrywa. Co jakiś czas obracała głowę do tyłu tak jak by bała się, że ktoś idzie po naszych śladach. Nim całkiem zapadł zmrok doszliśmy do brzegu lasu. Droga prowadziła w jego środek.  

– Zapada zmrok. Wioski nie widać. Trzeba tu gdzieś przenocować, po tym gołym niebem - odezwałem się zatrzymując.  

– Dobrze, ale może zejdźmy z tego traktu. W środku lasu będzie bezpieczniej – odpowiedziała Ludmiła. 

Zrobiliśmy, jak powiedziała. Chłopak dalej spał, a my weszliśmy zdecydowanie głębiej w las. Tak żeby z drogi nie było widać palącego się ogniska.  

– Tu będzie dobrze. – Powiedziałem i zatrzymując się zdjąłem śpiącego malca.  

Matka wyciągnęła coś z tobołka i położyła na ściółce. Chłopaka położyłem, a pod głowę dałem mu zawiniątko od matki. On tylko podkulił nogi i spał dalej. 

– W mojej torbie mam kawałek skóry bydlęcej do spania. 

– Skóry do spania? 

– Tak. Ty nic nie zabrałaś? 

Ludmiła zrobiła zawstydzoną minę i wyciągnęła coś ze swojej torby. 

– Mam tylko trochę chleba i słoniny. Mogę się podzielić.  

– Dziękuję. Ja też mam chleb i suszone mięso. Też mogę się podzielić. 

– Masz tu skórę i zajmij się jaśkiem. Ja idę nazbierać trochę chrustu i rozpalimy ognisko, bo zaraz będzie całkiem ciemno.  

– Ogień odstraszy zwierzynę i zagrzejemy się w nocy. 

Zostawiłem jej swoją torbę i poszedłem zbierać kawałki suchych gałęzi. Na początek znalazłem kilka suchych gałązek i zerwałem korę z brzozy. Była idealnie wysuszona. Nadawała się na rozpałkę. Kiedy wróciłem Jasiek leżał już na skórzanym posłaniu pod głową miał zawiniątko i Ludmiła przykryła go jakimś kawałkiem materiału. Jej jednak nie było w pobliżu. Pewnie poszła na stronę – pomyślałem rozglądając się.  

Zająłem się rozpalaniem ogniska. Najpierw ułożyłem kilka suchych gałęzi, na nie suchej trawy i kawałki białej kory. Wyciągnąłem moje krzesiwo i zacząłem rozpalać ogień. Kora zajęła się dość szybko. Kilka razy dmuchnąłem i pojawił się mały zalążek ogniska. Po jakimś czasie było już spore. Mogłem dokładać większe kawałki drewna.  

Ognisko paliło się już bardzo ładnie. Suche kawałki gałęzi trzaskały, aż miło było słuchać. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Aż, żem podskoczył. To była ręka Ludmiły. 

– Przepraszam, nie chciałam żebyś się zląkł. 

– Przez te trzaski ogniska nie usłyszałem, jak idziesz.  

– Może coś zjemy? – Zapytała. 

– Dobry pomysł – Odparłem i wyciągnąłem moje zapasy. 

– A ja coś dostanę. – Odezwał się Jasiek. 

– Obudziłeś się. Oczywiście Jasieńku. – Ludmiła oderwała kawałek chleba i odcięła niewielki plasterek wędzonej słoniny i podała mu.  

Odcięła jeszcze jeden i podała mi dodając. 

– Proszę, wczoraj się wędziła.  

– Pachnie chyba na cały las. – Zaśmiałem się i kiwnąłem głową dziękując za podarek. 

– To teraz ja poczęstuję was moim suszonym mięsiwem. Sam go zrobiłem.  

Podałem po plasterku Ludmile i Jaśkowi. Oboje też podziękowali. Kawałki drewna strzelały w ognisku, w powietrzu unosił się zapach jedzenia. Z lasu dobiegały odgłosy nocy. Gdzieś w oddali zahuczała sowa i było słychać wycie wilka. Zapach pewnie ich przyciągał, ale ognisko odstraszało. Siedzieliśmy tak dość długo nic nie mówiąc tylko przeżuwając nasze posiłki. Jaśkowi zachciało się iść na stronę, a że nie dawał sam rady i potrzebował pomocy to z nim poszedłem. Poszedłem to za mocne słowa. Pomogłem mu wstać i doprowadziłem do pierwszego z brzegu drzewa, przy którym mógł się załatwić. Kiedy się odwróciłem zamarłem. Tuż za plecami Ludmiły stały dwie osoby. Na głowach miały w kaptury. Ona ich nie widziała. Patrzyła w naszą stronę, kiedy dostrzegła moją minę natychmiast się zerwała. Było jednak za późno. Większy z nich doskoczył do niej i złapał ją za włosy. Szarpnął i ta upadła na plecy, a on wrzasnął.  

– Gdzie suko? 

– A ty, zostań tam, gdzie jesteś. – Powiedział drugi trzymając w prawej dłoni nóż. 

Ludmiła zawyła z przerażania. Jasiek posikał się po nogach ze strachu. A ja zamarłem jak posąg nie bardzo wiedząc co mam zrobić.  

– To widzę, że się zabawimy. Mamy tu wszystko. Kobitki, strawę i cieplutkie posłanko – Powiedział ten z nożem. 

– Ja pierwszy, ja pierwszy. – Mówił ten większy. 

– Nie, najpierw ja się zabawię, a ty możesz po niej skakać do rana. Ostatnio jak byłeś pierwszy to młódka zdechła jak suka.  

– To nie moja wina. Ona się tak rzucała, że ją musiał uspokoić. Ino za mocno jej przywaliłem.  

Stałem tak dalej. Nie wiedziałem co mam robić. Oni nas zabiją – pomyślałem. Popatrzyłem na Ludmiłę, ta płakała i przerażonym wzrokiem szukała pomocy.  

– A, jakiś napitek macie? – Zagadał ten z nożem.  

– Nie – odpowiedziałem spokojnie. 

– Ty, odezwał się. – Powiedział i zaśmiał się chrapliwym głosem ten większy. 

– To pora na zabawę. – Dodał ten z nożem i podszedł do Ludmiły. 

Musze coś wymyślić – pomyślałem i ruszyłem w ich stronę. Ledwo to zrobiłem ten większy podszedł do mnie szybkim krokiem i zamachnął się pięścią w moją stronę. Chciałem się obronić i podniosłem rękę. Nie potrafiłem się bić. Za młodu może i się trzaskałem z chłopakami, ale teraz. Poczułem jak jego wielka ręka wali mnie po mojej i przenika przez nią jak przez słomę po czym uderza mnie w głowę. Uderzenie było tak mocne jak bym oberwał kawałkiem drąga. Zakręciło mi się w głowie i upadłem. Usłyszałem krzyki Ludmiły i płacz Jaśka. Próbowałem się podnieść jednak jego noga z impetem przeleciała przez powietrze i dotarła do mojej głowy. Ten Cios był jeszcze potężniejszy. Tym razem poszybowałem chyba przez pół lasu. Czułem, jak tracę przytomność. Jak moja twarz zanurza się w miękkim wilgotnym mchu. Widziałem piękne czyste niebo i lśniące na nim pomiędzy gałęziami drzew gwiazdy. Często na nie patrzyłem. Sprawiały wrażenie tak majestatycznych i odległych, a zarazem były na wyciągnięcie ręki. Gdzieś pomiędzy drzewami dostrzegłem postać. Poruszała się tak swobodnie i płynnie. Wyglądała jak rusałka pląsająca pomiędzy gałęziami. Cała była ubrana w białe sukna. Wydawało się, że cała lśni. Zobaczyłem jej twarz. Miała takie śliczne oczy. I patrzyła w moją stronę. Coś do mnie mówiła i wtedy dostrzegłem, że to moja Dobrawa. Uśmiechała się i coś szeptała. Patrzyłem na nią, a gdzieś w oddali było słychać krzyki. Nie interesował mnie to wcale. Pragnąłem tylko jej uwagi. Poczułem jak moja twarz całkowicie została pochłonięta przez mech. Taki miły chłodny i wilgotny mech. Oczy mi się powoli zamykały i pewnie już dawno bym je zamknął, gdyby nie Dobrawa. Uśmiechałem się i czekałem, kiedy do mnie przyjdzie. Była coraz bliżej. Mogłem ją już prawie dotknąć. Moja Dobrawa – powtarzałem w myślach. 

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."