Gdzieś na Polskiej ziemi - 1563
Siedziałem jak wszyscy ze skrzyżowanymi nogami. Tylko przewoźnik stał i kijem popychał tratwę.
Lina była zamontowana i zaczepiona o oba brzegi rzeki. Trzymała tratwę tak żeby nie porwał jej nurt. W trakcie tej przeprawy nikt się nie odzywał. Nurt był tu dość silny, a woda zapewne głęboka. Jeśli doszłoby do wywrotki, zapewne wiele osób mogłoby stracić tu życie. Niewielu dotarłoby bezpiecznie do brzegu. Po drugiej stronie dostrzegłem stojącą nową grupkę osób. Czekali na przeprawę.
– Jesteśmy! Wysiadać! – Rozbrzmiał głos przewoźnika.
Ludziska zaczęły wstawać i cała tratwa zaczęła się kołysać. Jakiemuś dziecku noga utkwiła pomiędzy drewnianymi belkami.
– Szybciej, szybciej. Nie ociągać się. Ej, ty tam, z tym bachorem ruszaj się.
– Ale, jego noga! – Odpowiedziała przestraszona kobieta.
– Spokojnie, ja pomogę. – Powiedziałem.
– Usiądź - poleciłem małemu chłopcu.
Jego mała nóżka utkwiła pomiędzy dwiema belkami. Chłopiec zaczynał płakać. Przypuszczam, że musiało go to boleć. Na szczęście miałem moją laskę. Wcisnąłem ja pomiędzy te dwie belki i zacząłem rozpychać. Szpara robiła się coraz większa. Nóżka jednak nie chciała wyskoczyć. Docisnąłem mocniej. Nóżka wyskoczyła jednak moja laska się złamała.
– O, dziękuję Ci dobry człowieku. Jak ja bym mu te nogę wyjęła. – Powiedziała młoda kobieta.
Ja nic nie odpowiedziałem tylko się uśmiechnąłem i podałem chłopcu dłoń. Wstał. Nóżkę miał całą czerwoną. Sprawdziłem czy nie jest, aby pęknięta, ale nie wyglądała.
– Musicie mu ją czymś obłożyć i zboczyć czy nie puchnie. – Powiedziałem do kobiety.
– Choć Jaśko. Jeszcze raz dziękuję. – Powiedziała matka nie do końca zwracając na mnie uwagę.
Ja machnąłem ręką i ruszyłem w stronę brzegu. Kiedy zeskakiwałem z tratwy usłyszałem płacz chłopca. Odwróciłem się, a ten siedział i wyglądało na to, że noga jednak go boli i nie może na niej stanąć. Wróciłem się.
– Wskakuj mi na barana. – Powiedziałem i złapałem chłopaka podrzucając do góry na mój kark.
– Mamo - zawołał ze strachem w głosie.
– Nic, nic. On Cię tylko na brzeg zaniesie. – Usłyszałem od niej, mimo tego, że jej głoś wyraźnie się łamał.
– Podróżujecie sami? – Zapytałem zdziwiony.
– Tak. Do wioski. Tu niedaleko. Do rodziny idziemy.
– A nie boicie się?
– Nie, no czego. – Powiedziała to, rozglądając się w koło.
Odstawiłem chłopaka na ziemię. On jednak dalej na nodze nie mógł stanąć. Zajęczał tylko biedak i usiadł.
– Chyba pójdę ten kawałek z wami. Poniosę go, lekki jest.
– Ale ja nie mam, jak... zapłacić.
Kiedy to powiedziała na jej twarzy pojawił się strach.
– Idziemy w tym samym kierunku. Przyda mi się odrobina towarzystwa. – Uśmiechnąłem się. Miałem jednak wrażenie, że kobieta się mnie boi.
– Proszę mi mówić Miłosz. – Przedstawiłem się, żeby jej było trochę raźniej.
– Ludmiła - powiedziała cicho, ale jakby pewniej.
– To Jaśku, hop na barana i idziemy, bo nas noc zastanie.
Oboje z matką uśmiechnęli się i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Na trakcie zostaliśmy sami. Jedni wsiedli na tratwę, a ini już dawno ruszyli przed siebie.
– A wy, dokąd zmierzacie Miłoszu? – Odezwała się po kilku chwilach Ludmiła.
– Ja idę do Krakowa. Do stolicy. Będę zakonnikiem, albo nawet kaznodzieją.
– Do Krakowa? – Odezwał się Jasiek.
– Tak, to takie durze miasto.
– A, co to miasto? – Powiedział Jasiek.
– Miasto to... To miasto. – Odpowiedziałem, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć.
– Miasto synku to taka bardzo duża wieś. Tylko domy są tam murowane i wysokie.
– I jest dużo ludzi. – Dodałem.
– To ja też chcę zobaczyć takie miasto.
– Oj, zobaczysz, zobaczysz ino jak będziesz większy to se tam pójdziesz. Jak Miłosz.
Zaśmiałem się w duchu i maszerowałem z malcem dalej. Słońce było już poza południem i zaczynało chylić się ku zachodowi. A wioski nie było widać.
– Idziemy i idziemy, a wioski nima. – Powiedziałem.
– Dawno tu byłam. Może byłam wtedy troszkę większa od Jaska.
Usłyszałem to i się zatrzymałem. Wsadziłem Jaska na miedzę i sam zasiadłem. Z naprzeciwka jechała jakaś furmanka, a na niej siedziała baba z chłopem.
– Jak ta wioska się nazywała? Zapytam czy jeszcze daleko. – Popatrzyłem w stronę Ludmiły, ale ona jakoś tak dziwnie wzrok spuściła.
– Nie pamiętam – Odparła cicho.
– To, gdzie Ty właściwie leziesz z tym chłopakiem? I właściwie z jakiego powodu?
– Uciekłam. – Powiedziała to i zobaczyłem jak na piasku pojawiają się miejsca po jej łzach.
– Uciekłaś?
– Tak, zabrałam tylko Jaska i uciekłam. Tu gdzieś mieszka moja rodzina.
– Co się stało żeś uciekła?
– Nie powiem.
– Zabiłaś kogo?
– Nie, brońcie Panie Boże. Ale może gdybym tak zrobił to byłoby lepiej.
Wóz właśnie przejeżdżał obok nas. Baba dziwnie na nas patrzyła. Chłop nawet głowy nie odwrócił. Chciałem ich zapytać o drogę, ale odeszła mi ochota. Wygląda na to, że mam inny problem na głowie. Skoro mam być zakonnikiem to chyba powinienem pomagać innym? Pomyślałem. Muszę się dowiedzieć co im się przytrafiło.