Książki online

Odcinek 31

Odcinek 31

Gdzieś na Polskiej ziemi - 1563 

Siedziałem jak wszyscy ze skrzyżowanymi nogami. Tylko przewoźnik stał i kijem popychał tratwę.

Lina była zamontowana i zaczepiona o oba brzegi rzeki. Trzymała tratwę tak żeby nie porwał jej nurt. W trakcie tej przeprawy nikt się nie odzywał. Nurt był tu dość silny, a woda zapewne głęboka. Jeśli doszłoby do wywrotki, zapewne wiele osób mogłoby stracić tu życie. Niewielu dotarłoby bezpiecznie do brzegu. Po drugiej stronie dostrzegłem stojącą nową grupkę osób.  Czekali na przeprawę.  

– Jesteśmy! Wysiadać! – Rozbrzmiał głos przewoźnika.  

Ludziska zaczęły wstawać i cała tratwa zaczęła się kołysać. Jakiemuś dziecku noga utkwiła pomiędzy drewnianymi belkami. 

– Szybciej, szybciej. Nie ociągać się. Ej, ty tam, z tym bachorem ruszaj się. 

– Ale, jego noga! – Odpowiedziała przestraszona kobieta.  

– Spokojnie, ja pomogę. – Powiedziałem. 

– Usiądź - poleciłem małemu chłopcu. 

Jego mała nóżka utkwiła pomiędzy dwiema belkami. Chłopiec zaczynał płakać. Przypuszczam, że musiało go to boleć. Na szczęście miałem moją laskę. Wcisnąłem ja pomiędzy te dwie belki i zacząłem rozpychać. Szpara robiła się coraz większa. Nóżka jednak nie chciała wyskoczyć. Docisnąłem mocniej. Nóżka wyskoczyła jednak moja laska się złamała.  

– O, dziękuję Ci dobry człowieku. Jak ja bym mu te nogę wyjęła. – Powiedziała młoda kobieta. 

Ja nic nie odpowiedziałem tylko się uśmiechnąłem i podałem chłopcu dłoń. Wstał. Nóżkę miał całą czerwoną. Sprawdziłem czy nie jest, aby pęknięta, ale nie wyglądała.   

– Musicie mu ją czymś obłożyć i zboczyć czy nie puchnie. – Powiedziałem do kobiety. 

– Choć Jaśko. Jeszcze raz dziękuję. – Powiedziała matka nie do końca zwracając na mnie uwagę. 

Ja machnąłem ręką i ruszyłem w stronę brzegu. Kiedy zeskakiwałem z tratwy usłyszałem płacz chłopca. Odwróciłem się, a ten siedział i wyglądało na to, że noga jednak go boli i nie może na niej stanąć. Wróciłem się. 

– Wskakuj mi na barana. – Powiedziałem i złapałem chłopaka podrzucając do góry na mój kark. 

– Mamo - zawołał ze strachem w głosie. 

– Nic, nic. On Cię tylko na brzeg zaniesie. – Usłyszałem od niej, mimo tego, że jej głoś wyraźnie się łamał. 

– Podróżujecie sami? – Zapytałem zdziwiony.  

– Tak. Do wioski. Tu niedaleko. Do rodziny idziemy. 

– A nie boicie się?  

– Nie, no czego. – Powiedziała to, rozglądając się w koło. 

Odstawiłem chłopaka na ziemię. On jednak dalej na nodze nie mógł stanąć. Zajęczał tylko biedak i usiadł. 

– Chyba pójdę ten kawałek z wami. Poniosę go, lekki jest.  

– Ale ja nie mam, jak... zapłacić.  

Kiedy to powiedziała na jej twarzy pojawił się strach. 

– Idziemy w tym samym kierunku. Przyda mi się odrobina towarzystwa. – Uśmiechnąłem się. Miałem jednak wrażenie, że kobieta się mnie boi. 

– Proszę mi mówić Miłosz. – Przedstawiłem się, żeby jej było trochę raźniej.  

– Ludmiła - powiedziała cicho, ale jakby pewniej. 

– To Jaśku, hop na barana i idziemy, bo nas noc zastanie.  

Oboje z matką uśmiechnęli się i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Na trakcie zostaliśmy sami. Jedni wsiedli na tratwę, a ini już dawno ruszyli przed siebie.  

– A wy, dokąd zmierzacie Miłoszu? – Odezwała się po kilku chwilach Ludmiła.  

– Ja idę do Krakowa. Do stolicy. Będę zakonnikiem, albo nawet kaznodzieją. 

– Do Krakowa? – Odezwał się Jasiek.  

– Tak, to takie durze miasto. 

– A, co to miasto? – Powiedział Jasiek. 

– Miasto to... To miasto. – Odpowiedziałem, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć.  

– Miasto synku to taka bardzo duża wieś. Tylko domy są tam murowane i wysokie. 

– I jest dużo ludzi. – Dodałem.  

– To ja też chcę zobaczyć takie miasto. 

– Oj, zobaczysz, zobaczysz ino jak będziesz większy to se tam pójdziesz. Jak Miłosz.  

Zaśmiałem się w duchu i maszerowałem z malcem dalej. Słońce było już poza południem i zaczynało chylić się ku zachodowi. A wioski nie było widać.  

– Idziemy i idziemy, a wioski nima. – Powiedziałem. 

– Dawno tu byłam. Może byłam wtedy troszkę większa od Jaska.  

Usłyszałem to i się zatrzymałem. Wsadziłem Jaska na miedzę i sam zasiadłem. Z naprzeciwka jechała jakaś furmanka, a na niej siedziała baba z chłopem. 

– Jak ta wioska się nazywała? Zapytam czy jeszcze daleko. – Popatrzyłem w stronę Ludmiły, ale ona jakoś tak dziwnie wzrok spuściła. 

– Nie pamiętam – Odparła cicho. 

– To, gdzie Ty właściwie leziesz z tym chłopakiem? I właściwie z jakiego powodu? 

– Uciekłam. – Powiedziała to i zobaczyłem jak na piasku pojawiają się miejsca po jej łzach.   

– Uciekłaś? 

– Tak, zabrałam tylko Jaska i uciekłam. Tu gdzieś mieszka moja rodzina.  

– Co się stało żeś uciekła? 

– Nie powiem. 

– Zabiłaś kogo? 

– Nie, brońcie Panie Boże. Ale może gdybym tak zrobił to byłoby lepiej. 

Wóz właśnie przejeżdżał obok nas. Baba dziwnie na nas patrzyła. Chłop nawet głowy nie odwrócił. Chciałem ich zapytać o drogę, ale odeszła mi ochota. Wygląda na to, że mam inny problem na głowie. Skoro mam być zakonnikiem to chyba powinienem pomagać innym? Pomyślałem. Muszę się dowiedzieć co im się przytrafiło. 

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."