Obecnie - Gdańsk
Otworzyłem oczy i zobaczyłem biały sufit nad sobą. Nie docierało do mnie nic innego. Biel sufitu. I niesamowity ból głowy.
Oprócz głowy bolała mnie cała szczęka. Próbowałem się ruszyć jednak wydawało mi się, że moje ciało mnie nie słucha. Zęby, szczęka - pomyślałem. Zwolniłem uścisk, którego wcześniej nie kontrolowałem. Ten biały sufit pojawiał się i znikał na przemian z czarnym stropem chałupy, w której kiedyś umierałem. To było cholernie dawno temu - pomyślałem. Zamknąłem oczy. Ból głowy powoli ustępował. Czułem na sobie czyjś dotyk. Oczy miałem ponownie zamknięte, ale powoli zaczynało do mnie docierać co się stało. Wspomnienia. To musiały być wspomnienia. Duża dawka wspomnień. Tylko gdzie ja jestem? Mam nadzieję, że gdzieś, gdzie jestem bezpieczny. To nie byłby pierwszy raz, kiedy starałem się załadować do mojego umysłu dużą dawkę wspomnień. Robiłem to jednak zawsze w bezpiecznych miejscach. Dobrze wiedziałem czym się to kończy. Bałem się jeszcze otworzyć oczy. Ktoś starał się mnie ocucić? Nie, ten ktoś tylko głaskał mnie po głowie. Czyli ten ktoś, wie co się stało. Musi mnie znać. Jeszcze sobie tak poleżę - pomyślałem. Szczęka przestała mnie boleć. Głowa właściwie również. Tylko z tyłu jeszcze ją czułem. Pewnie jak upadałem to się uderzyłem. Dobra jestem bezpieczny - powiedziałem sam do siebie. Ciekawe czy na głos czy tylko w myślach?
Poczułem, że głowę trzymam na czymś miękkim. Poduszka? Nie to coś innego. Ciepłego. Kolana? Ten ktoś naprawdę o mnie zadbał. Powoli zacząłem otwierać oczy. Sufit był biały, ale jak poruszyłem oczami to dostrzegłem czyjąś twarz. Starałem się wyostrzyć wzrok na niej. Zajęło mi to krótką chwilę. Jednak nie mogłem jej rozpoznać. Jej twarz była uśmiechnięta i rzeczywiście głowę miałem na jej kolanach. Czułem jej ciepło. Dłonią dotknąłem jej uda. Kobieta z uśmiechem wpatrywałem się w moją rękę. Przypominała mi kogoś. Kogoś kogo spotkałem w Katowicach.
– Aldona? – Wyszeptałem.
– Tak, upadłeś. – Powiedziała to tłumacząc swoje zachowanie.
– Wspomnienia – stwierdziłem. – Zapewne było ich za dużo.
– Posadziłeś mnie przed telewizorem i odszedłeś do komputera. Na ekranie pojawiło się sporo zdjęć. Zapatrzyłam się i nagle usłyszałam, jak upadłeś.
– Powoli dochodzę do siebie. Poleżę jeszcze przez parę minut. Jak Ci to nie przeszkadza?
– Nie, nie. Leż sobie. Tylko troszkę się głupio czuję.
– Przepraszam już zabieram rękę. – Dopiero teraz do mnie dotarło, że trzymam ją ręką za udo.
– Może otworze oko i wpuszczę troszkę świeżego powietrza.
– Byłoby miło. Dziękuję za pomoc.
Aldona wstała odkładając moją głowę na poduszkę. Zabrała ją z fotela. Podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Kiedy odwróciłem głowę w jej stronę, dostrzegłem błękitne niebo i delikatne chmurki przemierzające niebo. Znowu poczułem dziwne uderzenie emocji. Cholera to były wspomnienia. Zamknąłem oczy i dałem im odlecieć. Z roku na rok miałem wrażenie, że staje się to bardziej uciążliwe. Może przekraczam jakąś barierę? Może po tylu latach... No właśnie, ile ja mam lat? Nie to nieważne, ile mam. Otworzyłem na nowo oczy i spojrzałem w błękit nieba. Pomiędzy mną, a tym niebem stała Aldona. Z tej perspektywy wyglądała zupełnie inaczej. Jak zagubiona mała dziewczynka, która ma już serdecznie dość tego co się dzieje.
– Kiedy się urodziłaś?
Aldona popatrzyła w moją stronę, wyglądał na bardzo zaskoczoną tym pytaniem. A ja zastanawiałem się, dlaczego nie zapytałem jej o to na samym początku. Im dłużej milczała tym wyglądało to gorzej. Jej mina wyraźnie się zmieniała z zaskoczonej na zdezorientowaną. Ja jednak o nic więcej nie pytałem tylko przewiercałem ją swoim wzrokiem w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Nie wiem dokładnie. Zostałam odnaleziona na ulicy mając dwa lub trzy latka. Szłam boso. Zimą, jedną z głównych ulic Torunia. To był koniec roku 1962. Zaopiekowała się mną samotna kobieta. Gdyby nie ona, pewnie bym zamarzła.
– Przykro mi.
– Nigdy nie dowiedziałam się kto, był moją matką ani ojcem.
– Czyli masz około 60. – Stwierdziłem.
– Czy coś pamiętasz z tamtych czasów?
– Nic, całkiem nic.
– Mam pewien pomysł. Jak się tu ogarniemy to pojedziemy razem do Torunia. Zimą jak spadnie śnieg. Będziemy spacerować po ulicach. Może jakieś wspomnienia wrócą.
Nagle w jej oczach pojawiły się drobne kropelki. Jak by łzy. Mina jej się zmieniła po czym się rozpłakała. Schowała twarz w dłonie, usiadał na kanapie i tak płakała. Podniosłem się z podłogi i podszedłem do niej.
– Przepraszam, nie chciałem. – Powiedziałem spokojnym głosem.
– To nie Twoja wina. Tylko ja nic o sobie nie wiem. Przez wiele lat zanim nie spotkała Artura myślałam, że jestem jakimś dziwolągiem. Zawsze byłam młoda i kiedy osiągnęłam ten wiek przestałam się starzeć. I wyglądam tak samo od prawie 40 lat.
– A ja od ponad 400. – Dodałem, żeby ją troszkę uspokoić.
– Ilu? – Powiedziała z ewidentnym zaskoczeniem w głosie.
– Nie ważne. Postaram Ci się pomóc odnaleźć jakiś krewnych.
– Artur też próbował, ale nic nie wskórał. Ona też niewiele wiedziała o swojej rodzinie.
– Ja o swojej wiem wszystko.
– Tak? – Jej głos zrobił się bardzo miły i ciepły z nutką delikatnej ciekawości.
– Cała zginęła w wiosce, w której się urodziłem. Poznałem tam moją Dobrawę. Wzięliśmy ślub. Wychowywaliśmy tam trójkę dzieci.
– Co się stało?
– To były inne czasy. Na naszą wioskę napadła pewna banda. Zamordowali prawie wszystkich. Ja ocalałem, bo kiedy wracałem do wioski, oni już odjeżdżali. Oberwałem strzałą w nogę.
– To przykre. I tyle lat byłeś sam?
– Nie, nie byłem. – Uśmiechnąłem się. – Kilka razy zakładałem rodzinę. Nawet kiedyś okazało się, że mam syna. To było dziwne, bo zawsze uważałem, że nie mogę mieć dzieci.
– No tak, właśnie tak mi powiedział Artur. Że to nasze przekleństwo.
– A jednak raz spłodziłem syna.
– On jeszcze żyje?
– Nie, to było dawno temu. Ale jego linia przetrwała. Czyli moja. Nadal żyją rozsiani po całej Europie.
– To bardzo ciekawe. To, kiedy on się urodził?
– Około 1880 roku w Berlinie.
– Twoje życie musiało być bardzo ciekawe.
Usiadłem przy niej i ją objąłem. Czułem jak mocno bije jej serce. I jak powoli zwalnia czując moje ciepło. Wtuliła się we mnie i przestała płakać. Pociągnęła jeszcze nosem i się odezwała.
– Pora poszukać zabójcy Artura.
– Masz rację. Jednak nie zapominaj. Czasu mamy pod dostatkiem. Nie ukryje się przed nami. Ani w żadnym miejscu ani w innym czasie. Zawsze będziemy mogli go znaleźć.
Oboje usiedliśmy na kanapie przed włączonym telewizorem z uruchomioną przeglądarką zdjęć. Na ekranie było mnóstwo drobnych zdjęć których widok doprowadził mnie do omdlenia. Teraz aby uniknąć kolejnej mojej zapaści powiększyłem zdjęcia tak żeby na ekranie było ich tylko kilka.