Poznań – 1942
Miała rację, kiedy mówiła, że podziękuję jak się wyprowadzę. Mieszkanie było sporej wielkości. Wydawało się to wręcz niewiarygodne.
Z jednej strony wojna z drugiej jakiś taki dziwny spokój. Oczywiście nie nocowałem w samym mieszkaniu, a w pokoju dla gości. Wejście do niego było bezpośrednio z korytarza. Z korytarza tego wchodziło się też do ich mieszkania. Pokoi takich jak ten w którym byłem zakwaterowany znajdowało się tu kilka. Przygotowane były specjalnie dla podróżujących żołnierzy. Musiałem przyznać, że łóżko były tu naprawdę wygodne. Pokoje wyposażone były też w miejsce do prostej toalety oraz wieszaki na ubrania.
Na kolację zostałem zaproszony do salonu starszej Pani. Był stosunkowo niewielki. Na środku stał stół na sześć osób, a na nim były przygotowane tylko trzy miejsca. Po jednej stronie były dwa, a po przeciwnej jedno. Mnie posadzono przy tym pojedynczym. Obie panie usiadły razem.
– Jest mi niezmiernie miło. – Zacząłem rozmowę.
– To nam jest miło gościć tak sympatycznego przedstawiciela czystej rasy w naszych progach. – Odezwała się córka, a jej słowa przyprawiły mnie o gęsią skórkę.
Tylko się grzecznie uśmiechnąłem. Może i wyglądałem jak taki przedstawiciel. Jednak spora ich część nie czuła się jakoś wyjątkowo. Ja należałem właśnie do tej grupy. Kolor włosów czy skóry nie miał dla nich znaczenia. Jednak była też i taka część, która uznawała to za podstawę ich istnienia. Ta część społeczeństwa chciała dowieść, iż pochodzi od prastarej rasy przemierzającej nasz świat. Rasy, która przybyła z gwiazd. Sami siebie nazywali Rasą Nadludzi.
– Przyjechała pan z Berlina. Jak jest tam teraz? Bardzo chcę zobaczyć Berlin i naszego wodza. – Odezwała się ponownie młoda kobieta.
– Berlin jest przepiękny. Może nie teraz, ale wiosną i latem jego parki zachwycają. Piękne skwerki i kolorowe od kwiatów ulice.
– Rozumiem. – Powiedziała to jakby była zawiedziona moją odpowiedzią.
– Na każdym budynku wisi dumnie sztandar narodowy.
– A miejsce, gdzie przemawiał nasz Adolf? - Nagle pojawiło się ożywienie w jej glosie.
– Wszystkie te miejsca wyglądają majestatycznie. Wielkie flagi, masa żołnierzy i ten okrzyk tłumu. Sieg Heil, Sieg Heil, Sieg Heil. – Powiedziałem najpierw głośno i wyraźnie, a następne znacznie ciszej.
Kobieta była zachwycona tym co mówię. Wstała z podniecenia i zaczęła bić brawo. Ja, byłem w pełnym szoku. Jak skończyła klaskać nabrałem łyżkę zupy i tak się z nią zatrzymałem w połowie drogi do moich ust. Taka młoda kobieta. – Pomyślałem.
– A Pani mąż. Jeśli można wiedzieć, gdzie przebywa? – Zapytałem dla podtrzymania rozmowy i ucieczki od tematu nazistów.
– Ma tajna misję. Wyłapuje tych wrednych Polaków na mieście. Taki ma mały klub z kolegami. Spotykają się wieczorami i szukają donosicieli. Złapali już jednego co ukrywał żydów.
Zrobiłem tylko duże oczy i przestałem pytać o cokolwiek. Bałem się nawet zapytać o posiłek, bo okazałoby się, że to ręka samego Adolfa mieszała tę zupę.
Po kolacji była kawa w małym pokoju dziennym. Pokoik był wystylizowany na mały salonik. Im dłużej tu byłem tym bardziej chciałem poddusić tą młodą. Opowiadała o mężu, o pracy i o wojnie. Była tym wszystkim zachwycona. Ja słuchałem ją piąte przez dziesiąte i szukałem jakiegoś zastępczego tematu. Dostrzegłem nagle kilka wiszących fotografii. Sam w kieszeni miałem cały czas ten mały aparat szpiegowski. Lubiłem robić zdjęcia. Dokumentowałem wydarzenia - tak sobie to przynajmniej tłumaczyłem.
– Kto robi takie piękne fotografie? – Zapytałem odciągając ją od ulubionego jak widać tematu.
– Fotografie? Zauważył Pan! Jak miło. To ja. – Odpowiedziała i pierwszy raz zobaczyłem rumieńce na jej policzkach, a ja odetchnąłem z ulgą.
– No wreszcie jakiś milszy temat. Przestańmy już rozmawiać o tej strasznej wojnie. – Dodała jej matka, co mnie ucieszyło.
– Też lubię robić zdjęcia i utrwalać to co nas otacza. – Powiedziałem.
– To druga rzecz, którą ubóstwiam. Zaraz po Adolfie. – Tu się na chwilę zatrzymała i miała taką minę jak by marzyła... Po chwili jednak kontynuowała. – Zdjęcia przyrody, pejzaże i budynki. Plątających się po ulicach ludzi. Cały otaczający nas świat.
– To bardzo ciekawe zainteresowanie.
– Nie wszyscy podzielają Pana zdanie.
– Jak to?
– Pokazałam moje zdjęcia pracodawcy. Miałam taka nadzieję, że może będę dla nich dokumentowała wszystkie wydarzenia. Nawet mu się podobały, ale jak usłyszał kto je zrobił, to się tylko zaśmiał. Stwierdził, że kobiety to do garów i robienia kawy.
– Przykra sprawa. Ale proszę walczyć o swoje prawa.
– Musze Panu coś pokazać. – Wybiegła z pokoju.
– Miła dziewczyna. – Powiedziałem to, kierując słowa do jej mamy.
– Kiedyś była zwykłą i mądrą dziewczyną. Ten jej mąż ma na nią zły wpływ. Ten cały nazizm, ta ich zabawa w politykę. Już dawno powinnam być babcią. A ten lata całymi... - Przerwała jak usłyszała nadchodząca córkę.
– Proszę to dla Pana. – Podała mi futerał.
Otworzyłem go i moim oczom ukazał się aparat fotograficzny firmy Leica, Model Standard chrome. Piękny aparat. Miałem go już kiedyś w ręce, ale straciłem. Był niewielkich rozmiarów, cały w czarnej obudowie z metalowymi elementami wykończenia. Obiektyw miał Leitz Elmar.
Oglądałem go ze wszystkich stron, wręcz podziwiałem. Nie przypominałem sobie, kiedy ostatni raz byłem tak podniecony trzymając jakiś przedmiot w rękach.
– Piękny ma Pani ten aparat. – Wreszcie się odezwałem.
– To dla Pana. Ja mam jeszcze jeden.
– Dla mnie? – Zdziwiłem się bardzo.
– Tak dla Pana. Jest Pan pierwszą osobą, która doceniła moje fotografie.
– Bardzo dziękuję.
– A tu, proszę nowa klisza. A nawet dwie. Mam tego sporo.
– W gabinecie jest ich pełno. – Powiedziała to cicho i zachichotała.
– Nie wiem co mam powiedzieć – tu wstrzymałem oddech. – Wiem, może zrobię Panią zdjęcie. Światła jest mało, ale może wyjdzie.
Troszkę nam zajęło przygotowanie i ustawienie odpowiedniej ilości lamp. Zdjęcie wykonałem. Utrwaliłem też sobie na kliszy jeszcze całe pomieszczenie. Pierwsze zdjęcia robiłem już dość dawno temu. Kiedyś próbowałem malować, ale to nie było dla mnie. Wychodziły mi tylko jakieś bohomazy. Od kiedy usłyszałem o tym jak można utrwalać obraz i o samym francuskim fizyku i wynalazcy Josepha-Nicéphore'a Niépce'a marzyłem o robieniu zdjęć. Moje oczy widziały bardzo dużo i chciałem to jakoś utrwalić. Przekazać następnym pokoleniom. Zawsze goniłem za nowinkami technicznymi, nie byłem tak bystrzy jak fizycy, chemicy czy ci wynalazcy. Ale jakoś zawsze rozumiałem o czym opowiadają i co opisują. Wiele razy zastanawiałem się jak to jest możliwe, że ja na to nie wpadłem. Przecież to jest takie proste. Sam proces wykonania pierwszego zdjęcia był bardzo czasochłonny trwał przynajmniej osiem godzin. Ten francuz wystawił swoją wypolerowaną cynkową płytkę na promienie słońca. To właśnie trwało tak długo. Płytka była oczywiście pokryta pewnym materiałem, ale osobiście dla mnie było to mało istotne czym.