Książki online

Odcinek 24

Odcinek 24

Okolice Kętrzyna - 1942 

Ubranie było dopasowane idealnie. Stanąłem przed lustrem i musiałem stwierdzić, że wyglądam jak rasowy niemiecki oficer. Zapakowałem jeszcze moją broń do kabury i mogłem śmiało wyjść na miasto.

Miałem lekkiego kaca po wczorajszej wizycie mojego gościa, który był kontaktem w Wilczym Szańcu. Kobieta miała łeb do picia. Niewiele takich spotkałem w mojej tułaczce po tym świecie. Zerknąłem na swoje odbicie jeszcze raz. Poprawiłem oficerską czapkę i ruszyłem na dół.  

Schodziłem po schodach i jak na tak wczesną porę okazało się, że na dole jest dość głośno. Kiedy pojawiłem się w drzwiach kilku żołnierzy natychmiast się poderwało z krzeseł. I oddali standardowe pozdrowienie nazistów. 

– Sieg Heil. – Wybrzmiało z kilku gardeł. 

Odpowiedziałem im z nieukrywaną wyższością jaką nakazują moje belki na ramieniu i usiadłem przy jednym ze stolików. Oni usiedli dopiero jak ja spocząłem. Bardzo szybko dostałem śniadanie. Zjadłem je spokojnie i bez emocji. Od momentu, kiedy tylko pojawiłem się w tym pomieszczeniu zdobiło się jakby ciszej. Wyuczony respekt zwykłych żołnierzy jakim darzyli oficera był bardzo widoczny. Moje rysy i wyuczona aparycja ten wizerunek jeszcze wzmacniały. Zresztą wielu niemieckich oficerów było dobrze wykształconych i pedantycznych. Tak zdobywali sobie przychylność i respekt innych. Oficer powinien być dobrze ubrany i powinien też się odpowiednio zachowywać. Nie jak większość hołoty, która trafiała do wojska. Dzisiaj siedziałem przy stoliku z podanym w elegancki sposób jedzeniem. Kiedyś siadałem przy ogniskach z toporem. Brałem nawet udział w naprawdę wielu bitwach. W trakcie tej pierwszej byłem tak wystraszony, że puściły mi wszystkie zwieracze ze strachu. Ale nie mi jednemu. Na początku stałem jak jeden z wielu wojów, którzy z braku pracy i ziemi najęli się do wojska. Wszystko wydawało się takie proste, było nas tak wielu, ale kiedy z naprzeciwka ruszyła na nas wielka armia i kiedy polała się pierwsza krew spanikowałem. Było to jednak wieki temu.  

Wyszedłem przed tawernę i dokładnie tak jak powiedział mój zwariowany kontakt na chodniku stało auto z czekającym w środku szoferem. Kierowca jak przystało na niemieckiego żołnierza przywitał się dobrze znanym gestem po czym otworzył mi drzwi. Przywitałem go i wsiadłem do środka.  

– Piękny mamy dzisiejszy poranek. W powietrzu czuć wiosnę. – Rozpoczął delikatnie rozmowę. 

– To prawda. – Odpowiedziałem krótko.  

– Pierwszy raz w Wilczym Szańcu? 

– Tak, jestem ciekaw czy to co mi opowiadano jest prawdą. 

– Myślę, że się Pan nie zawiedzie. 

Rozmowa zaczęła iść w całkiem dobrym kierunku. Powinienem się sporo dowiedzieć od tego gaduły – pomyślałem. 

– Zobaczymy czy te konstrukcje są tak wytrzymałe jak mi opisywano. 

– Jestem tu od samego początku. Gwarantuję, że wszystko co tu jest zaskakuje. 

– Tak? - Zapytałem z ciekawością w głosie. 

– Główny bunkier. Ten w którym jest kwatera samego wodza ma ściany grubości 8 metrów. Pomiędzy ścianami jest wolna przestrzeń wypełniona tylko sypkim, żwirem. To jest taki bunkier w bunkrze. Z zewnątrz wygląda normalnie, ale w środku ponoć jest jak w zwykłym mieszkaniu.  

– A, byłeś tam żołnierzu w środku? 

– Nie, nas kierowców tam nie wpuszczają. My mamy swoje kwatery. Taki swój bunkier. 

– To skąd wiece jak tam jest? 

– Przepraszam, ale będziemy musieli się gdzieś po drodze zatrzymać. Mam jeszcze kogoś zabrać.  

Zaskoczył mnie tą informacją. Byłem przekonany, że uda mi się wyciągnę od niego zdecydowanie więcej informacji. 

– Rozumiem. A, któż to taki? – Zapytałem będąc ciekaw z jakim innym oficerem przyjdzie mi dzielić wnętrze tego samochodu. 

–  To, Panna Helga Von Dennik. Córka generała. Sypia w Zamku, ale pracuje w Wilczym Szańcu. 

– Kobieta? - Powiedziałem cicho sam do siebie, ale chyba jednak za głośno. 

– Tak, kobieta. – Usłyszałem głoś kierowcy.  

Po chwili samochód podjeżdżał przed bramę prowadzącą na dziedziniec Zamku. Była tam mała wartownia, z której zamachał odbywający swoją wachtę żołnierz. Widać, że dobrze znał samochód i jego kierowcę. Ten mu odmachał. Dziedziniec nie był wielki jak i sam Zamek. Cały był z czerwonej cegły z kilkoma niewielkimi strzelistymi wieżyczkami. Do środka prowadziły niewielkie schodki, na których stała kobieta w zimowym okryciu. Wyglądała na bardzo zamożną i elegancką. Kiedy samochód zatrzymał się bliżej dostrzegłem jej delikatną urodę. Była szczupłą blondynką ze smukłą twarzą. Poruszała się bardzo pewnie i zarazem spokojnie. Kiedy dostrzegła mnie w samochodzie była równie zaskoczona jak i ja. Nim kierowca otworzył jej drzwi najwidoczniej musiał wyjaśnić kim jestem. Po jego i jej minie wnioskowałem, że nie była jest z tego towarzystwa zadowolona. Kiedy popatrzyła w moja stronę starałem się zrobić przyjazną minę. 

Drzwi do samochodu się otworzyły. Chciałem wysiąść i pomóc jej wejść. Jednak nie zdążyłem. 

– Dzień dobry. Dziękuję, sama sobie poradzę. – Powiedziała oschle. 

– Dzień dobry - odpowiedziałem. 

Wsiadła do środka i odwróciła głowę w stronę szyby. Zdążyłem dostrzec tylko jej śliczne oczy. Kierowca wsiadł do środka i już więcej się nie odezwał. Zerkałem w jej stronę kontem oka i wyłapywałem zapach jej perfum jaki się unosił w powietrzu. Kobieta była bardzo intrygująca. Zastanawiałem się co ona może robić w takim miejscu jak to. 

– Czy już się Pan napatrzył? - Nagle się odezwała. 

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."