Książki online

Odcinek 23

Odcinek 23

Gdzieś w Polskich - 1562 

Ziąb wchodziło do izby przez wszystkie otwory jakie znalazł. Zima przyszła jak zwykle szybko i siarczysty mróz trzymał mocno. Ludzie, którzy zaopiekowali się mną po stracie całego dobytku i rodziny pozwolili mi zostać do wiosny.

Już wstawałem z łóżka, jednak noga była dalej sina. Chodząc, poruszałem się tylko o lasce. Starałem się jakoś pozbierać po stracie. Jednak jak przychodziła noc to zmora przychodziła i siadała mi na piersiach. Budziłem się. Nie mogłem oddychać i ogarniało mnie przerażenie. Ilekroć zamykałem oczy widziałem twarz mojej Dobrawy. Była uśmiechnięta i radosna. Zawsze obok niej były nasze dzieci. To ona spędzała z nimi czas. Czasami było wręcz odwrotnie, widywałem jej przerażoną twarz wołającą mnie na pomoc. Tak naprawdę nie wiem, jak się to stało, że ja to przeżyłem. Ktoś tam czuwa nade mną i karze mnie za moje grzechy życiem w samotności. Muszę wydobrzeć i odnaleźć winnych tej masakry. A jak ich znajdę to gołymi rękami zamorduję. Takie miałem postanowienie. 

Na zewnątrz huczało i wiatr mocną dmuchał. Gospodarze byli na tyle mili, że dali mi posłanie w małej komórce ze zbożem. Jedna ze ścian przylegała do kuchni od strony pieca. Jak rozpalali w piecu to było ciepło od tej ściany. Teraz jednak w piecu wygasło i ziąb był wielki. Przebudziłem się i poczułem, jak mnie suszy w gardle. Wstałem, żeby się napić. Sięgnąłem po drewnianą kopyść i wsadziłem do wiaderka. Poczułem, jak uderzam w warstwę lodu. Woda w wiaderku zamarzła. Uderzyłem troszkę mocniej i lud pękł. Nabrałem troszkę wody i się napiłem. Woda łupała w zęby, ale gasiła pragnienie. Okryłem się i chciałem wyjść na zewnątrz za potrzebą, ale drzwi się zablokowały. Widocznie zdążyło nawiać sporo śniegu. Zrezygnowałem z wychodzenia i skorzystałem z cebrzyka stojącego w rogu. Nie lubiłem tego robić w izbie. Potem całą noc śmierdziało. O dziwo ten zapach tylko mi przeszkadzał.  

Musiałem jednak zasnąć, bo nagle usłyszałem, jak ktoś łomocze do drzwi i kiedy otworzyłem oczy było jasno. Zawierucha na zewnątrz ustała. Przynajmniej ja nic nie słyszałem. A przez szpary do środka wpadały promienie słońca. Komórka była od wschodniej strony. To i światło zawsze wpadało do środka od samego rana.  

– Szczęść Boże. – Usłyszałem męski głos. 

– Szczęść Boże, a kto do nas zawitał tak z rana? – Usłyszałem głos synowej starszej Pani, która się mną opiekowała.  

– No, to żem ja przybył na święta. Bóg mnie do was poprowadził. – Powiedział męski głos. 

– Babciu, babciu. Wuj Stanisław nas odwiedził. – Powiedziała mała Bogumiła krzycząc do babci. 

– Bogu dzięki żeś nas odwiedził. – Powiedziała babcia. 

– A, co to, tu taki ziąb? – Zapytał ten męski głos, który najpewniej należał właśnie do Stanisława. 

Wtedy sobie przypominałem jak wielokrotnie starsza kobieta opowiadała o jednym ze swoich synów. Najmłodszym Stanisławie, który to porzucił ojcowiznę i chciał zostać kaznodzieją. No właściwie to poszedł do zakonu. Bo przecież chłopi nie zostawali kaznodziejami. Podobno przebywał w samym Krakowie. To byli chyba Dominikanie. Babka wiele o nim opowiadała, a że dużo leżałem to i słuchałem.  Wyglądała go co jakiś czas. Mówiła o nim często, ale na początku to nic do mnie nie docierało.  

Wstałem i się troszkę ogarnąłem. Chciałem wyjść się przywitać. Jednak nie zdążyłem tego zrobić, gdyż pierwsza wpadła do mnie Bogumiła. Z radosną miną i wesołością w głosie.  

– Wstawaj, wstawaj! Wuj Stefan przybyła z Krakowa. 

– Dzień dobry, Bogusia. – Powiedziałem.  

– Zbieraj się. Chodź go powitać.    

– Idę, idę. – Odpowiedziałem wesołej dziewczynce.  

Pokuśtykałem wolno przez małe drzwiczki do głównej izby. Tam w środku stał mojego wzrostu gruby jak beczka mężczyzna w białym habicie. Przewiązanym był w pasie skurzanym paskiem z za którego zwisał różaniec. Na tym wszystkim miał czarne okrycie. Kiedy mnie zobaczył to się przeżegnał.  

– A, ty kim jesteś? – Zapytał.  

– Miłosz, ze wsi obok. A, raczej z tego co po niej zostało. 

– Został? A, co się stało? – Zapytał z troską w głosie i się znowu przeżegnał.  

– Opowiemy innym razy. Lepiej powiedz co u ciebie, co we świecie słychać? – Przerwała nam babcia.  

– O, jest co opowiadać. Ile to minęło jak mnie tu nie było? Ze trzy wiosny będą. – Odpowiedział sam sobie. – Ale gdzie się podziewa mój brat, matko? 

– A, poszedł do lasu za zającami.  

– Za zającami? A, wolno? 

– Jemu wolno. – Odparła Jagna, żona jego brata. 

– Jagna, a co żeś ty taka ważna? 

Ta machnęła ręka i nic nie odpowiedziała tylko odwróciła się na pięcie i zaczęła grzebać w palenisku.  

– Muszę naprzód w piecu rozpalić. Pewnoś głodny? – Powiedziała nie obracając się.  

– Siadaj Wuju. – Krzyknęła Bogumiła. – Tu, obok mnie.  

– Siadam, siadam i chętnie ze strawy skorzystam, bom głodny jak wilk. – Powiedział i połaskotał Bogumiłę.  

Wiele razy widywałem różnych zakonników. Może i kiedyś z jakimś gadałem. Nie pamiętam. Ten wydawał się bardzo sympatrycznym człowiekiem. Zakonnicy tylko przejeżdżali przez naszą wieś i zawsze coś sprzedawali. A, to jakieś medykamenty, a to innym razem święte relikwie, które miły nas uchronić od chorób i zabobonów. Kiedyś nawet zawitał do nas jakiś biskup. Tak mówili. Przejeżdżał przez wieś i mu się koło urwało. To został na chwilę i odprawił nawet jakąś mszę. Ta jego wizyta całą wieś kosztowała sporo, ale mówili, że to dar z nieba. Toż to sam biskup się u nas zatrzymał. Był jakiś dziwny. Wszyscy go po rękach całowali. Ja miałem wtedy może z dziesięć wiosen. Wóz mu naprawili i załadowali do pełna czym tam się dało i odjechał. Takie to było szczęście.  

Stałem tak i patrzyłem jak cała jego rodzina cieszy się z przybycia kaznodziei. No może nie cała. Jagna była zła. Jeszczem jej takiej nie widział. Podpaliła pod piecem, nastawiła wodę na kawę zbożową. Przyniosła zsiadłe mlyko i zaczęła obierać zimnioki. Nagle drzwi do chałupy się otworzyły, a w nich stanął pan tego domu. Mąż Jagny, a brat Stanisława. Minę miał nietęgą.  

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."