Gdańsk - Obecnie
Z ulicy Mariackiej wychodząc przez bramę o tej samej nazwie dotarliśmy do Długiego Pobrzeża. Tu, idąc w kierunku Zielonego Mostu, podziwialiśmy urokliwe budynki górujące nad nabrzeżem Motławy.
Za naszymi plecami znajdowała się charakterystyczna budowla Gdańska. Stara brama Żuraw Portowy. Żuraw ten był dźwigiem i służył w porcie do załadunku i rozładunku statków. Do Gdańska trafiały tędy różnorodne towary z całego świata.
Po przeciwnej stronie widać budynki o nowoczesnych elewacjach. Wszystkie one pełnią dzisiaj rolę hoteli dla przybywających do tego urokliwego miasta gości. Stoją one na Wyspie Spichrzów pełniącej kiedyś, jak sama nazwa wskazuje rolę wielkiego magazynu. Spichlerza Gdańska.
Patrzę na to wszystko i zalewa mnie kolejna fala wspomnień. Wspomnień z czasów, kiedy stały tu tylko wielkie ceglane magazyny. Czasów, kiedy pod żurawiem stały statki i kiedy całe nabrzeże było pełne towarów i chrząkających się robotników. W Gdańsku mieszkałem kilku krotnie. Zawsze, kiedy znikałem pozostawało po mnie tylko ulotne wspomnienie.
Kiedyś pracowałem w porcie przy rozładunku i załadunku statków. Innym razem pracowałem w jednej z karczm jako pomocnik kucharza, a kiedyś pracowałem tu jako murarz. Kiedyś jeden z kapitanów takiego statku zaproponował mi pracy na swojej łajbie, jednak to nie było dla mnie. Boję się otwartego morza, mimo tego, że przeprawiałem się przez ocean wielokrotnie. Zresztą statek, na którym miałem okazję pracować zatonął. Cała załoga zginęła.
Tak dotarliśmy do Bramy Zielonej. Budynek ten został wybudowany dla królów Polski jako gdańska rezydencja. Powstała w okresie, który był najgorszym w moim życiu. To wtedy straciłem moją pierwszą rodzinę i przeszedłem spore załamanie.
– Grosik za twe myśli. – Głos Aldony wyrwał mnie z moich wspomnień.
– Co? – Odpowiedziałem zaskoczony.
– Cały czas milczysz. Czyżby wspomnienia?
– Tak. To działa jak automat. Obrazy pojawiają się jak w kalejdoskopie.
– Ciekawe czy będę miała podobnie?
– Pamiętam swój pierwszy raz.
– Pierwszy raz? Zabrzmiało jakoś zabawnie.
– Gwarantuję Ci, że nie było zabawne.
– Teraz zabrzmiało strasznie.
– Miewasz czasami takie bule głowy, które przechodzą tylko jak zwymiotujesz?
– Kiedyś to się nazywało globus. – Powiedziała Aldona potwierdzając, że wie o co chodzi.
– Dokładnie tak. To, ten pierwszy raz był o wiele gorszy. Myślałem, że moja głowa eksploduje. Nawet nie byłem wstanie w żaden sposób sobie pomóc. Natychmiast zwymiotowałem.
– Kiedy to było?
– Oj, dawno temu. To właśnie wtedy, po długiej nieobecności wróciłem do miejsca, w którym kiedyś przebywałem przez dłuższy czas.
– To musiało wyglądać nieciekawie.
– I tak było. Pamiętam, że upadłem. Wyglądałem i zachowywałem się jak pijak. Myślałem, że to koniec mojej tułaczki po tym świecie. Miałem wrażenie, że umieram.
– Ale to nie był koniec. A, kiedy zorientowałeś się, że przestałeś się starzeć?
– Pochodzę z bardzo odległych czasów. Zacofanych czasów.
– Co to znaczy zacofanych?
– W moich czasach ludzie umierali młodo. Nie wielu się starzało, a ja wędrując po świecie widziałem coraz to inne twarze. Nie odczuwałem różnicy w swoim wyglądzie. Dopiero kiedy osiadłem na dłużej odkryłem, że ludzie bardzo się zmieniają, a ja nie.
– Miałeś więcej żon? – Zapytała z ewidentną ciekawością w głosie.
– A, co to za pytanie? – Troszkę się tym zirytowałem.
– Takie całkiem zasadne. – Stwierdziła.
– Artur, ile miał żon?
– Właściwie to nie wiem. – Odparła troszkę zakłopotana.
– Właściwie to nie powinno Cię to interesować. Ale miałem tylko jedną.
– Przepraszam, nie chciałam Cię zdenerwować.
Przeszliśmy pod Bramą Zieloną. Było tu sporo turystów. Zielony most i brama przyciągały tłumy. Budowla miała jak na owe czasy niespotykany kształt i wykorzystano do jej budowy małe cegły nazwane holenderskimi. Cegły te zostały sprowadzone z Amsterdamu w ładowniach statków jako ich balast. Pod jej arkadami na stołeczku siedział młody chłopak i grał na małej harmonijce. Przed nim leżała jego czapka. Było w niej troszkę drobnych. Zatrzymaliśmy się na chwilkę, żeby go posłuchać. Kiedy skończył grany utwór, sięgnąłem do kieszeni i wygrzebałem z niej zwinięty plik pieniędzy. Wyciągnąłem jeden banknot i mu wrzuciłem. Niebieska pięćdziesiątka wylądowała w jego czapce. Ukłonił się i sięgnął po nią chowając szybko do kieszeni. Po czym ponownie zaczął grać jakąś inną znaną melodię. Często można tu było spotkać różnych ulicznych grajków zarabiających swoim talentem na życie. Zawsze starałem się ich wspomóc.
Kiedyś jeden z takich chłopaków mieszkał ze mną, w wynajmowanym mieszkaniu. Nie potrafił nic robić. Jedyne co mu wychodziło to granie na takich organkach. Miał do tego talent. Jak grał to zbierało się w koło niego mnóstwo ludzi. Niektórzy nawet ronili łzy słysząc wygrywane melodie. Czasami śpiewał, ale bardzo rzadko. Jednak jak zaczynał śpiewać to jego głos przeszywał nie tylko ciało, ale i duszę wszystkich słuchających go ludzi. Dostawał sporo pieniędzy. Kiedyś zaproponowana mu pracę w jednej z restauracji. Jednak nie nadawał się do tego. Kilka razy się spóźnił i go wylali. Miał też pewne nawyki z dzieciństwa. To najczęściej było powodem do wyrzucania go z każdej pracy jaką znalazł. Kradł i w tym był też dobry. To co robił nie przysporzyło mu za wielu przyjaciół. Kiedyś okradł i mnie, Ale zrobił to tylko raz. Przynajmniej raz go złapałem.
Pewnego lata wyjechał do Gdańska i właśnie tu chciał więcej zarobić. Pewnie jak większość lekkoduchów grał i tu. Jednak po jakimś czasie dowiedziałem się, iż właśnie tu w jednej z uliczek znaleziono jego martwe ciało. Mógł zginąć z kilku powodów. Jednak najpewniej zadźgał go jakiś kolega, po fachu któremu zajął miejsce sceniczne. Albo ukradł coś komuś, kto nie przyjmuje zwrotów. Nawet nie wiem, gdzie był pochowany. Nigdy nie odnaleziono mordercy. Zapewne śledztwo trwało krótko i z braku dowodów zostało szybko umorzone. No jest jeszcze inna możliwość. Został zamordowany przez milicję i porzucony w celu upozorowania morderstwa. Szkoda mi go było, miał też problem z mężczyznami. Był gejem. Wielokrotnie widywałem go prowadzającego się z kolegami. Zawsze, kiedy miał pieniądze to lgnęli do niego jak much do lepu.
– Znowu się zamyśliłeś. – Usłyszałem głos Aldony.
– Przepraszam, to wina tego chłopaka. Przypomniał mi o takim moim znajomym, którego ciało znaleziono gdzieś w jednej z tych uliczek. Ktoś go zamordował.
– Jak to? – Dopytywała Aldona.
– Nigdy nie doprowadzono śledztwa do końca. Stał się tylko jednym z wielu młodych chłopaków, których ktoś zadźgał w ciemnej uliczce.
– Te wspomnienia nie doprowadzają Cię do obłędu?
– Kiedyś doprowadziły, ale staram się jakoś sobie z tym radzić. Najgorsze są pojawiające się twarze ludzi sprzed lat.
– To jak odpoczywasz? – Zapytała z zaciekawieniem.
– Różnie. Lubię siedzieć na peronie, to mnie uspokaja. Jak jest bardzo źle, to jadę w góry i wdrapuję się na jakiś pagórek, gdzie nikt mnie nie znajdzie i tam odpoczywam w samotności. Wtedy najszybciej regeneruje siły. Zero wspomnień. Jedynie pojawiają się te niegroźne z wcześniejszymi pobytów w takich miejscach z dala od ludzi. Czasami zamykam się w pustym pokoju z białymi ścianami i książką w ręce.
– Artur chyba przechodził to łagodniej, bo nie znikał i nie miał białego pokoju.
Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i coś ostrego w okolicach nerki. Słyszałem, że ktoś za nami idzie, ale nie zwracałem na to uwagi. Środek dnia, duże miasto. Mogłoby się wydawać, że jest bezpiecznie. I w tym momencie dotarło do mnie jaki popełniłem błąd. Ten grający pod bramą był tylko przynętą na ludzi z kasą. Dałem się złapać wyciągając zwinięte pieniądze. Dla ulicznego rabusia to najlepszy kąsek i prosta kasa. Gdyby chciał mi ukraść telefon, zegarek albo inny gadżet to musiałby go oddać do lombardu. A tam, za kradzione fanty dostaje się marne grosze. To stałem się jego ofiarą. Łatwą zdobyczą.
– Nie odwracaj się, bo kosa wyląduje w nerce. Dawaj kasę, a ty laluniu cicho. – Powiedział twardym głosem ulicznego cwaniaczka.
– Daj spokój. – Próbowałem go troszkę uspokoić.
Ludzie w takich sytuacjach wpadają w panikę, napastnicy i napadani. Najgorszy jest strach i nieprzemyślane decyzje.
– Kasa, powiedziałem! Do kurwy nędzy! – Dodał troszkę głośniej.
– Mam w kieszeni. – Powiedziałem stojąc do niego dalej tłem.
Gdyby ten chłopak zobaczył jakiś mały ułamek tego co ja zboczyłem lub przeżyłem zapewne już dawno by go tu nie było, a tak będzie musiał oberwać.
– Daj mu te pieniądze. – Powiedziała przestraszonym głosem Aldona, wyciągając ze swojej torebki portfel.
Tu popełniła błąd. Ten gnojek był tak wystraszony tym co robi, że natychmiast zareagował na jej ruch. Nacisk noża zniknął z moich pleców. Lekko odwróciłem głowę i dostrzegłem błyszczące ostrze zbliżające się niebezpiecznie do ręki Aldony. Moja reakcja była błyskawiczna. Nawet nie musiałem myśleć. Moje mięśnie są jak zaprogramowane i w takich sytuacją reagują same. Lewą dłonią załapałem za jego nadgarstek i zwinnym ruchem ręki wyłamałem mu rękę. Tylko coś strzeliło. Nuż wypadł na ziemię i z metalicznym trzaskiem uderzył o kocie łby. Odbijając się po nich wpadł do studzienki. Drugą ręką oddałem jeden celny cios w splot słoneczny łamiąc mu kości. Usłyszałem trzask, przynajmniej trzech żeber. Chłopak upadł na ziemię z przerażeniem w oczach próbując złapać oddech. Nagle ujrzał śmierć. Chciał coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie wydobyły się z jego ust.
– Jesteś cała? – Zapytałem z troską w głosie.
– Tak, ale jak? Kim ty jesteś do cholery? – Zapytała z przerażeniem patrząc na młodego leżącego na chodniku.
– Nic mu nie będzie. Zaraz się pozbiera. Ma złamany nadgarstek i przynajmniej trzy żebra. Ale będzie żył.
Złapałem ją za rękę i powiedziałem.
– Chodźmy dalej, nim się ktoś nami zainteresuje. A ty, młody uważaj na kogo napadasz. Przeżyjesz. – Dokończyłem i trzymając Aldonę za rękę ruszyliśmy dalej.
Patrzyła na mnie z przerażeniem. Nie dziwiłem jej się. W takich sytuacjach moja twarz przybierała minę prawdziwego mordercy. Człowieka, który pokutował całe swoje życie za to co zrobił bardzo dawno temu. Coś za co nigdy nie znajdzie odkupienia.