Gdzieś w Polsce - 1562
Otworzyłem oczy. Sprawiło mi to ogromny trud. Miałem wrażenie, że jeszcze nigdy moje powieki nie były tak ciężkie. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Nie mogłem sobie przypomnieć co robiłem i gdzie byłem.
Nad głową dostrzegłem kilka ciemnych belek i okopconych desek. Patrząc w te deski czułem, że jednak nie mam siły. Powieki mi opadły i zapragnąłem ponownie zasnąć. Przez chwilę słyszałem jakieś głosy. Dziecko? Kobiet? Na czole poczułem dłoń. Chłodną i miłą dłoń.
Siedziałem sobie na moim wzgórzu i patrzyłem w dal. Przed moimi oczami rozciągał się dobrze mi znany widok. Lubiłem to miejsce. Lubiłem ten widok. Moją uwagę przykuła grupka osób idąca w moim kierunku od strony wioski. Podniosłem się, żeby im się lepiej przyjrzeć. Uśmiechnąłem się, kiedy dostrzegłem kto idzie. To była Dobrawa. Prowadziła nasze dzieci. Widziałem uśmiech na ich ustach. Przyspieszali, a ja stałem i patrzyłem w ich stronę. Ciepłe powietrze ogrzewało mi twarz. Uwielbiam to uczucie. Kiedy tylko mogę, staję na wprost słońca i czekam na jego promienie. Świat przestaje wtedy istnieć. Jestem ja i ciepło.
Czekał na nich. Oni cały czas się do mnie zbliżali jednak im byli bliżej tym odczuwałem większy niepokój. Bo niby się zbliżali, a jednak byli cały czas daleko. Pomachałem do nich. Dobrawa odmachała. Miałem jednak wrażenie, że się oddalają. Nagle zrobiło się ciemno i wszystko zniknęło.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą twarz starszej kobiety. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ją znam? Coś do mnie mówiła. Starałem się zrozumieć co mówi? Jednak jej słowa zlewały mi się w jakiś dziwny niezrozumiały splot słów. Dostrzegłem, że trzyma coś w swojej dłoni. To drewnianą kopyść.
– Zjedz. Musisz jeść. To cię wzmocni. – usłyszałem i nagle zrozumiałem co mówi.
Starała się mnie nakarmić. Otworzyłem usta i poczułem w ustach ciepłą zupę. To był jakiś wywar z wygotowanego mięsiwa. Miała jakiś gorzkawy posmak. Ale zjadłem kilka łyżek i opadłem z sił. Musiałem zasnąć.
– Miłek, Miłek. – Usłyszałem głos mamy.
– Idę - zawołałem.
Matka stała w drzwiach do chałupy. W ręce trzymała jakąś ścierkę i wycierała w nią dłonie. Tuż za nią stał ojciec ze srogą miną. Widać, że był głodny.
– Idę, idę. – Krzyknąłem ponownie.
Nagle wszystko się rozmyło.
– Matko, matko! – Zawołałem.
– Leż spokojnie. – Usłyszałem czyjś głos.
Otworzyłem oczy. Obok na stołku siedziała ta sama starsza kobieta. Czułem, że jestem cały rozpalony. Poczułem olbrzymi ból w nodze. Chciałem wstać, chciałem się chociaż podnieść. Jednak nie dałem rady. Poczułem na swojej piersi jej dłoń tą chłodną i spokojną. Nie pozwoliła mi się podnieść.
– Leż! Zamknij oczy i śpij. – Powiedziała spokojnym i aksamitnym głosem.
Zamknąłem oczy, przestało boleć.
Leżałem na swoim posłaniu. Odwróciłem głowę i zobaczyłem obok Dobrawę. Jeszcze spała. Miała taki spokojny sen. Oddychała wolno i rytmicznie. Uwielbiałem budzić się wcześniej i patrzeć na nią ja się przebudza. Jak otwiera swoje śliczne oczy i dostrzega mnie. I właśnie się obudziła. Kiedy mnie dostrzegła na jej ustach pojawił się uśmiech. Pocałowałem ją na dzień dobry. Ona odwzajemniła mój pocałunek. Przesunąłem moją dłoń na jej głowę. Moje palce zanurzyły się w jej ślicznych włosach. Pogłaskałem ją. Ona zrobiła rozkoszną minę i wypuściła powietrze z ust. Podniosła się i powoli przesuwa się na mnie. Zdjęła mi odzienie i kolejnym uśmiechem namówiła mnie do złego. Zaczęliśmy się kochać cichutko, tak żeby dzieci się nie przebudziły. Na koniec Dobrawa kładzie się na mnie i przytula.
– Babciu, kiedy on się obudzi? – Usłyszałem nagle głos małej dziewczynki.
Dobrawa zniknęła.
– Pewnie niebawem. A, jak się obudzi, to go nakarmimy. A jak będzie jadł, to będzie zdrowiał. – Odpowiedziała starsza kobieta.
Powoli otworzyłem oczy i dostrzegłem na sobą ten same deski i ciemne belki. To była jakaś chałupa. Odwróciłem głowę w stronę pomieszczenia i dostrzegłem tam małą dziewczynkę i jej babkę. Dziewczynka zobaczyła, że się poruszyłem. Złapała babkę za sukienkę i pociągnęła równocześnie mówiąc.
– Obudził się. Babciu, obudził się. – Powiedziała troszkę wystraszonym głosem.
Ja nic nie powiedziałem tylko się lekko uśmiechnąłem patrząc wprost na nią. Ta schowała się za babką i wystawiła tylko głowę z za jej odzienia. Po chwili odwzajemniła uśmiech. Starsza kobieta popatrzyła na mnie i się odezwała.
– No wreszcie zaczynasz do nas wracać! - Powiedziała to i się uśmiechnęła.
Jej uśmiech był dokładnie taki sam jak dziewczynki. Musiały być rodziną – pomyślałem.
– Gdzie ja jestem i co się stało? – Zapytałem ledwo wymawiając słowa.
– Jeszcze musisz tu poleżeć. Nie staraj się wstawać.
– Ale? - Chciałem zapytać ponownie, jednak kobieta podniosła rękę do ust i przystawił do nich palec. Typowy gest wskazujący na to żebym był cicho.
– Leżysz tu już dobrych kilka dni. Kiedy Cię tu przynieśli byłeś już jedną nogą, jak to mawiają u Pana Boga. Ale zajęłyśmy się Tobą to wyglądasz już lepiej.
– Przynieśli? Nie pamiętam.
– Chłopaki z waszej wsi Cię przynieśli.
– Moja wieś? – Zapytałem z trwogą.
– Wszystkie chałupy spłonęły. Już nie ma twojej wsi.
Kiedy to powiedziała, przeszył mnie straszny żal. Coś się stało, ale nie pamiętałem co. Wieś, pożar. Coś mi się przypominało. Jakieś obrazy. Pojawiały się i znikały.
– A, moja rodzina? – Zapytałem.
Kobieta podeszła do mnie i złapała mnie za rękę. Ścisnęła ją mocno. A, z jej oczu polały się zły.
– Wszyscy zginęli. Tylko ty ocalałeś. Miałeś w nodze wbitą zatrutą strzałę. Noga umierała.