Książki online

Odcinek 18

Odcinek 18

Gdzieś w Polsce - 1562 

Wieś, w której mieszkam jest niewielka. Jest tu zaledwie 6 domostw i niewiele więcej rodzin. Każdy ma tu swoje miejsce i zajęcie.

Ja znalazłem dzisiaj troszkę czasu i wybrałem się z rana na grzyby do pańskiego lasu. Po drodze wyszedłem na najwyższe wzgórze w okolicy. Trochę się tym wychodzeniem zmęczyłem. A, że jest tu takie zwalone drzewo, na którym można odpocząć to sobie na nim przysiadłem. Jesienne słońce ogrzewało mi twarz, a lekko wiejący wiaterek ją ochładzał. To takie moje miejsce. Widać stąd całą wieś, a w oddali zakole rzeki. Cały krajobraz wypełniają pola i lasy. Moja chałupa jest wybudowana niedaleko ojcowej. Widać ją z tego miejsca jak na dłoni. Przed domem dostrzegłem moja Dobrawę. Wyszła nakarmić gęsi i kaczki. Patrząc tak na nią z oddali wspomniało mi się co, żem z nią robił nocą. 

–  Oj, bedzie kolejna pociecha z tej nocy. – Powiedziałem cicho pod nosem. 

Zamknąłem oczy i wspominałem, jak to było. Nasza dwójka dzieciaków zasnęła to się tak jakoś przykuliłem do Dobrawy. Ona miała ochotę, a jak ona ma ochotę to się wtedy dzieje. Czułem w dłoniach jej pierś, w ustach jej usta, a na sobie jej ciało. 

Pomarzyłem, odpocząłem. Pora szukać grzybów – pomyślałem i wstałem z mojego pieńka.  Ruszyłem ścieżką w stronę lasu. Była wydeptana przez ludzi i przemykającą tędy zwierzynę. A tej było tutaj sporo. Polowania były zakazane. Przynajmniej te oficjalne. Zająca jak wpadł w sidła to można było przynieść do domu. Chociaż kiedyś jak się Wojtek obraził na swojego sąsiada to doniósł, że ten złapał w lesie takie szaraka. Sąsiad dostał tęgie chłosty. Cała wieś wtedy chciała dopaść Wojtka za donos i dopadła. Wybili mu wtedy jeden ząb i złamali rękę. Mało ja nie oberwałem.  

Szedłem sobie lasem i zbierałem spokojnie grzyby, a było ich sporo. Kozaki, prawdziwki i podgrzybki. Znalazłem też kilka kań. Będzie z czego obiad zrobić. W lesie panował niesamowity spokój. To było miejsce, gdzie odpoczywałem. Słuchałem, jak śpiewają ptaki i chłonąłem ten wspaniały leśnego runa. Spędzałem tu zawsze mnóstwo czasu i tak było tym razem. Spacerowałem i odpoczywałem. Czas biegł nieubłaganie. Cisza i spokój. Drzewa, krzewy i zwierzęta. Nieopodal mnie zobaczyłem jelenia. Stałem pod wiatr. Nie czół mojego zapachu. Nie słyszał mnie. Był potężny i majestatyczny. Spokojnie skubał leśne runo i się nim pokrzepiał. Jego poroże było przepiękne. Nagle szybko dźwignął głowę i odwrócił ją w moją stronę. Coś usłyszał i ja to usłyszałem. Z mojej prawej strony w jego kierunku zbliżał się łoś. Szedł w towarzystwie jeszcze dwóch mniejszych. To była samica i prowadziła przez las dwoje swoich młodych. Młodych odchowanych. Szła majestatycznie nie zwracając na mnie uwagi. Byłem dość daleko i zachowywałem się cicho. Jeleń ich dostrzegł i opuścił spokojnie swoją głowę. Zajął się przetrząsaniem leśnych traw. Łosie na moment przystanęły tuż za ich matką, która zrobiła to wcześniej. Postały tak przez kilka chwil i ruszyły dalej. To był właśnie las. Tu wszystko miało swoje miejsce i tylko ja byłem tu intruzem. Cała ta przyroda upajała mnie jakąś energią i dodawał siły. Kiedy tylko miałem gorszy dzień to tutaj przychodziłem i odzyskiwałem chęć do dalszego istnienia.  

Była już jesień, ale bardzo ciepła jesień. W nocy troszkę padało i była pełnia. Grzyby lubiły pełnię. Było ich wokół mnie naprawdę wiele. Zrobiłem kolejny krok i niezdarnie stanąłem na złamanej gałęzi. Ta strzeliła strasząc siedzącego nieopodal zająca ten się zerwał i narobił troszkę zamieszania. Jeleń i łosie poderwały się i pomknęły w głąb lasu. 

Podniosłem kolejnego grzyba i dostrzegłem, że kosz więcej się nie zmieści. Równocześnie z pełnym koszykiem poczułem dziwny niepokój. Rozejrzałem się w koło siebie. Czułem się tak jak by ktoś mnie obserwował. Takie uczucie towarzysz człowiekowi, kiedy zostaje na czymś przyłapany. Pamiętałem go z dzieciństwa. Zawsze, kiedy ojciec lub matka przyłapali mnie na robieniu czegoś czego nie powinienem to właśnie takie uczucie mnie dopadało. Nie lubiłem go. 

Stałem i nasłuchiwałem. Przestałem oddychać. Cisza. Słyszałem tylko ciszę. Nawet najmniejszego trzasku gałęzi. Miałem wrażenie, że nawet nie słyszę śpiewu ptaków. Coś było nie tak. Odwróciłem się i ruszyłem w drogę powrotną. Po pewnym czasie poczułem dziwny zapach. Zapach dymu, ale nie takiego z kuchennego pieca. Ten był bardziej intensywny przypominał zapach dymu z ogniska. Czuć było wyraźnie zapach palonej słomy.  

– Pożar we wsi? – Pomyślałem, a może powiedziałem na głos.  

Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku prześwitu. Dotarłem do niego, tu swąd był bardziej intensywny. Przyspieszyłem, kiedy dotarłem do mojego pagórka zamarłem. Upuściłem kosz i ruszyłem pędem w stronę wioski. Biegłem, ile sil w nogach. Przewróciłem się kilka razy. Upadałem i wstawałem. Biegłem dalej. To co zobaczyłem ze szczytu pagórka było przerażające. Cała wieś płonęła. Widziałem biegających ludzi. Kilku leżał. Co tam się stało? – pomyślałem. 

Biegłem dalej. Coś mi przeszkadzała. Coś mnie spowalniało. Popatrzyłem na moją nogę. Cała nogawka była czerwona od krwi. Coś mi się wbiło w nogę. Nie, to nie ma znaczenia –przemknęło mi przez głowę. Biegłem dalej. Biegłem w stronę mojej chałupy. Z oddali widziałem tylko potężny dym i wyskakujące z tego dymu języki ognia. Zbliżałem się do wsi. Swąd był potężny. W powietrzy czuć było zapach spalonego mięsa. Pachniało śmiercią. Śmierdziało spalenizną.  

Gdy byłem naprawdę blisko, poczułem jak w moją stronę bije olbrzymi żar. Biegłem w stronę moje chałupy. Znalazłem się przed nią. Chciałem wejść do środka. Jednak nie było środka. Tam był jeden tylko wieli ogień. Odwróciłem się i wtedy ją dostrzegłem. Leżała na ziemi. Leżała plecami do nieba. Z pleców sterczała jej strzała. Kiedy do niej podbiegłem zobaczyłem, że jej głowa została rozłupana. Zwymiotowałem i upadłem na kolana. Z oczu polały mi się łzy, a z gardła wydobył się potężny krzyk. Krzyk rozpaczy. Rzuciłem się na ziemię i przytuliłem moja Dobrawę. Była martwa. Trzymałem ja i tuliłem do siebie. Czułem jak moje plecy płoną, jak oblewa mnie dziwny wewnętrzny chłód. Nagle dotarło do mnie.  

– Dzieci! Gdzie są nasze dzieci? – Wykrzyczałem. 

Wstałem z trudem i upadłem ponownie. Siła we mnie wzbierała i nabrałem jej tyle, że podniosłem się ponownie. Stanąłem i zacząłem się rozglądać. Odwróciłem się kilka razy i poczułem jak siły mnie opuszczają. Ponownie upadłem. 

Leżałem sobie spokojnie na naszej polanie. Leżałem i patrzyłem w niebo. Czułem jak promienie słońca rozgrzewają mi moją skórę. Było tak przyjemnie.  

– Gdzie jesteś mój kochany? – Usłyszałem głos Dobrawy. 

– Czekam tu na Ciebie. – Odpowiedziałem. 

Dobrawa podeszła do mnie i usiadła na mnie. Siadając podniosła spódnicę. Była całkiem golutka. Rozpięła mi spodnie i złapała mnie za moje przyrodzenie. Byłem twardy i wielki. Poczułem jak się w niej zanurzam. Zobaczyłem jej uradowaną buzię i lśniące oczy. Poruszała się na mnie. Złapałem ja za dłonie i nasze palce splotły się w jedność. 

– Kocham Cię mój... 

– Wstawaj, wstawaj. Ocknij się do jasnej cholery. – Usłyszałem.  

Otworzyłem oczy i dotarło do mnie co się dzieje. Nagle oblała mnie potężna złość. Chciałem znowu krzyczeć. Jednak żaden głos nie wydobył się z mojej piersi. W koło mnie panował potężny chaos. Wyglądało jak by sam Diabeł zszedł na ziemię i chyba tak było. Po kilku chwilach szedłem wspierając się o ramiona dwóch chłopaków. Chłopaków Wojtka. Tego Wojtka od zająca. Nie, nie szedłem. Oni mnie nieśli. Straciłem przytomność i po chwili ja odzyskałem. Słyszałem krzyki i przestawałem je słyszeć. Widziałem Dobrawę, siedziała na mnie. Uśmiechała się i znikała. Znowu słyszałem kszyki. Czułem jak moje stopy szurają po piachu i nagle przestałem widzieć, i słyszeć cokolwiek. Cisza i ciemność.

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."