Książki online

Odcinek 13

Odcinek 13

13 

Styczeń 1942 

Przebudziłem się. Był zimny poranek. Jak wypuściłem powietrze z ust zobaczyłem jak nad moim nosem unosi się para. Pomieszczenie było ogrzewane przez niewielki piecyk, którym był już zapewne całkiem zimny.

Leżałem pod puchową kłodą z gęsiego pierza. Takie kołdry idealnie nadawały się na taką porę roku, im było zimniej tym robiły się bardziej puchowe. Pierze reagowało na temperaturę zwiększając objętość kołderki.  

Popatrzyłem w stronę okna. Było całe pokryte przepiękną mozaiką stworzoną przez naturę. Warstwa lodu była dość gruba na dole szyby. Przy jej górnej części znikała. Na każdej z szyb powstał zupełnie inny i niepowtarzalny obraz. Zawsze mnie to interesowało, jak natura tworzy swoje niepowtarzalne kształty, formy i bryły. Kiedyś czytałem o pewnym matematyku. Włoskim matematyku. Nazywał się chyba Leonardo z Pizy. Opisał on pewien ciąg liczbowy. Zaczynał się od 0, a kolejny jego element to 1 i każdy następny powstawał z dwóch poprzednich. I jak to w matematyce ciąg ten nie ma końca. Wygląd on całkiem ciekawie. 0, 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13 i tak dalej. Matematyk ten sprawdził zależność jaka jest pomiędzy kolejnymi elementami tego ciągu i okazało się, że jest prawie idealna. Nazwał ją złota proporcja. Ta proporcja to 1,61 w zaokrągleniu do dwóch miejsc po przecinku. Tę proporcje można opisać tak, że kiedy mamy jakiś kij o długości 161 centymetrów i podzielimy go na dwa kawałki. Jedne o długości 100 cm, a drugi 61 cm. To stosunek tego 100 cm do całego kija jest taki sam jak 61 cm do 100 cm. To takie uproszczenie z dużym marginesem błędu.  

Patrząc na powstałe zawijasy na szybie, dostrzegłem właśnie takie proporcje. W te sam sposób powstaję spiralna muszla ślimaka. Tak samo rozkładają się ziarna słonecznika w jego kwiatostanie. Rosną tak często gałęzie drzew lub liście. Ludzie mniej lub bardziej świadomie stosowali tą proporcję przy tworzeniu monumentalnych budowli taki jak Piramidy w Egipcie czy Partenon w Atenach.  

Puk, puk. Dobiegło od drzwi. Ktoś ewidentnie sprawdzał czy już wstałem. 

– Słucham? – Krzyknąłem spod kołdry zapominając o czym myślałem. 

– Jest goniec do Pana.  

– Goniec? 

– Tak, ma dla Pana przesyłkę. 

– Niech ją zostawi. 

– Powiedział, że ma ją dostarczyć do rąk własnych. Zapłacono mu za to 10 reichspfennigów. 

– Dobrze! Niech poczeka, przyjdę za pięć minut. – Odpowiedziałem troszkę nerwowo. 

Goniec do mnie? – Pomyślałem. Wystawiłem nogę spod kołdry i miałem ochotę zostać tu w tym łóżku. Ziąb przeszył mi całe ciało. Jednak ubrałem się jakoś i podreptałem do drzwi. Wyszedłem i ruszyłem korytarzem na dół. Czekał tam na mnie młody człowiek. Może dziesięciolatek. W rękach nie trzymał żadnej przesyłki tylko zgniecioną czapkę.  

– Dzień dobry proszę Pana. – Powiedział, kiedy mnie zobaczył. 

– Dzień dobry – odpowiedziałem.  

– Przysłała mnie Panienka Laura. Pokazała mi Pana zdjęcie i powiedziała, że tylko panu mam przekazać informacje. – Powiedział to i popatrzył w stronę właścicielki domu, w którym nocowałem. 

Ja również popatrzyłem w jej stronę. 

– Też mi. Żebym przez jakiegoś smarkacza musiała wyjść. – Powiedziała z oburzeniem w głosie. 

– Dziękuję – odparłem patrząc w jej stronę. 

Chłopiec odczekał jeszcze chwilę po tym jak tylko kobieta zniknęła w środku swojego pokoju i zaczął mówić. 

– Jej babcia poczuła się źle i prosiła, aby Pan do niej przybył tak szybko jak to jest możliwe. I powiedziała, że da mi Pan jeszcze dychę. – Dodał troszkę innym tonem co sugerowało, że kłamie. 

Popatrzyłem na niego i wiedziałem, że jest jednym z wielu dzieci ulic Berlina. Dzieci, które mogą nie przeżyć tej zimy. Zapewne pochodził z jednej z biedniejszych dzielnic tego miasta.  

– To dla Ciebie - podałem mu jedną reichsmarkę. – Tylko nie kłam więcej. 

Chłopak zaniemówił. Zdążył tylko bardzo nisko się ukłonił i szybko wybiegł na zewnątrz wpuszczając niesamowity ziąb do środka domu. Na zewnątrz musiał panować spory mróz. Zresztą jak biegł po śniegu to było słychać, jak wydaje głośne dźwięki przypominające skrzypienie nienaoliwionych drzwi.  

15 minut później byłem już w drodze do domu Laury. Po drodze udało mi się kupić bułeczkę nadziewaną kiełbaską. Takie tradycyjne niemieckie jedzenie. Zjadłem to szybko, bo bałem się, że przy tym mrozie zamarznie.  

Do ich domu wpuściła mnie moja wnuczka, która otworzyła mi drzwi cała zapłakana. Przytuliłem ją natychmiast jak zobaczyłem w jakim jest stanie. Wiem, że nie powinienem. Byłem z wyglądu niewiele starszy niż ona. Zapewne nawet jej się podobałem. Ale widząc jak płacze nie byłbym sobą gdybym nie chciał jej pocieszyć.  

– Co się stało? - zapytałem. 

– Z babcią jest bardzo źle. Jest u niej ksiądz. Ale też prosiła o Ciebie. – Powiedziała to łkając z płaczu.  

– Przykro mi. – odparłem smutnym głosem. 

Ruszyliśmy w stronę sypialni jej babci, a zarazem mojej dawnej ukochanej. Ukochanej, którą porzuciłem. Im byłem bliżej tym bardziej moje nogi stawały się jak waty. Czułem co się wydarzy. Czułem, że odchodzi. Odchodzi z tego świata. Być może do znacznie lepszego miejsca. Drzwi się otworzyły. Ujrzałem mały pokoik w łóżkiem, na którym leżała Laura. Obok klęczał ksiądz odprawiający ostatnie modlitwy. Kiedy nas zobaczył wstał i się przywitał. 

– Na mnie już pora. Zrobiłem wszystko. Pani Laura pojednała się z Bogiem. 

Młoda Laura zamieniła z nim kilka słów, a ja podszedłem do łóżka mojej Laury. Usiadłem na krześle, które stało przy łóżku i chwyciłem ją za rękę. Jej oczy się otworzyły i kiedy mnie zobaczyła szeroko się uśmiechnęła. W jej oczach pojawił się niesamowity błysk chęci życia. Jakaś dziwna iskierka dodająca niesamowitej siły tuż przed końcem.  

– Hans! Wróciłeś. – Powiedziała cicho i zamknęła oczy. 

– Tak to ja. Jestem tu przy tobie. Na zawsze pozostaniesz w moim sercu. – Powiedziałem to bezgłośnie i polały mi się łzy po policzkach. 

– Babciu! - krzyknęła Laura. 

Do pokoju wpadła służąca z lamentem w głosie. Siedziałem tak i obiecałem sobie, że nie pozwolę więcej żadnej kobiecie zakochać się w mnie. A, jeśli do tego dojdzie to zostanę z nią do końca i powiem jej prawdę o sobie.  

Siedziałem tak i trzymałem jaj rękę przypominając sobie tylko te dobre chwile. Te, które z nią przeżyłem. Widziałem jej uśmiech. Jej radość. Jej twarz, kiedy doznawała rozkoszy. Jej dobre serce i to jak nim obdarowywała innych. Wspominałem nasze spacery, rozmowy i to jak kiedyś w samym środku lata złapała nas burza i zaczęło mocno padać. Bała się wtedy piorunów, ale niespadających kropel. Tańczyliśmy wtedy razem w strugach deszczu. Była taka szczęśliwa i radosna. Musiała być dobrą osobą. Wnuczka ją bardzo kochała, było to widać po ich relacjach. 

A, ja. Ja jestem przeklęty. Obdarzam wszystkich uczuciami, a potem tak szybko ich tracę i pozostaję sam. Czasami mam wrażenie, że nie należę do tego świata. Nikogo tu nie mam. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. To była dłoń Laury. Mojej wnuczki. I teraz zrozumiałem, że jednak kogoś mam i muszę ich przypilnować. Mam dla kogo żyć. To pierwszy raz, kiedy mam na nowo rodzinę. 

Moją pierwszą żonę poznałem w dziwnych okolicznościach. Była śliczną blondynką o cudownych oczach i wspaniałym sercu. Obdarzała spokojem i czułością wszystkich. Była bardzo dobrym człowiekiem. Pokochałem ją, a ona mnie. Pamiętam jej delikatne dłonie i subtelny nosek. Kiedy się na nią patrzyłem często uciekała zakłopotanym wzrokiem. To było takie urocze. Muszę odwiedzić jej grób – pomyślałem i mocniej złapałem dłoń zmarłej Laury. 

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."