Gdzieś w Polsce - 1942.
Siedziałem na ziemi oparty o ścianę. Nie było mi już nawet zimo. Ubrany byłem w to co udało mi się ściągnąć z kilku zamarzniętych osób. Wiał silny wiatr, który potęgował uczucie chłodu. Musiało być dobrze poniżej 20 stopni na minusie.
Podkuliłem nogi i patrzyłem w dal. Powoli zapadał zmrok. Zacząłem się wtedy zastanawiać czy tu zostanę na zawsze. Z budynku, o który się opierałem została tylko ta jedna ściana. Osłaniała mnie przed wiatrem. Gdybym przybył tu wczoraj, kiedy było mniej śniegu odnalazłbym ukryte wejście do piwnicy. Sam zabezpieczyłem to miejsce. Były tam ubrania, jedzenie i broń. Jednak teraz przy takim mrozie i takiej warstwie śniegu odnalezienie jej było niemożliwe. Bez narzędzi nie będę w stanie tego zrobić. Potrzebowałem łopaty. Albo czegoś w rodzaju kilofa lub chociaż grubego kija. Próbowałem rękoma odgrzebać przynajmniej tą świeżą warstwę śniegu. Jednak po godzinie się poddałem. Dokopałem się nawet do ziemi, ale nic tu nie było. Może wejście jest kawałek dalej? Kiedy byłem tu ostatni raz domek był cały i wejście było ukryte w środku. Chałupa była na tyle zniszczony, że nikt by tu nie zamieszkała. Piwnica była bezpieczna.
Siedziałem, odpoczywałem i słuchając jak wiatr szaleje po polach. W oddali było widać zarys lasu. Za lasem była wioska jednak bałem się tam pójść. Jeśli ktoś z mieszkańców mnie zobaczy. Po kolorze moich oczu i włosów uzna, że jestem dezerterem. Tam skąd przyszedłem nie mogłem wrócić. Tkwiłem w tym miejscu i czekałem sam nie wiem na co. Byłem skazany na łaskę losu. Posiedzę, odpocznę i może coś wymyślę.
Nagle usłyszałem warkot silnika, który przebijał się gdzieś z oddali przez huk szalejącej zamieci. Przed lasem była droga. Powinna być zasypana i mało prawdopodobne, aby poruszał się nią jakiś pojazd. Jednak ja coś słyszałem. Jeśli jechał tamtędy jakiś pojazd to musiało mieć gąsienice. Dźwięk nie należał do czołgu, one miały inny ryk silnika. To mógł być tylko półgąsienicowy ciągnik.
Ciągników takich używali żołnierze na całym froncie. Służyły im często do przewozu piechoty. Jednak przeznaczenie mogło być różne i uzależnione od potrzeb. Montowano na nich różne rodzaje nadwozi co zmieniało ich funkcjonalność.
Podniosłem się. Sporo śniegu spadło z mojego ubrania. Wiatr wiał coraz mocniej i przestałem słyszeć silnik. Robiło się coraz ciemniej i widoczność była coraz gorsza. Dodatkowo zaczynał sypań nowy śnieg. Nagle pomyślałem, że ten pojazd się zatrzymał, bo utknął w jakiejś zaspie. A jeśli tak było to musze to sprawdzić. Rozejrzałem się i pod ścianą dostrzegłem oparte wiklinowe rakiety. Wyrwałem je ze zmarzliny i się im przyjrzałem. Były częściowo połamane, ale jakoś udało mi się je zapiąć na buty. Otrzepałem się ze śniegu i ruszyłem w stronę, z której dobiegał wcześniej ten dźwięk. Po przejściu kilku metrów zatrzymałem się i zacząłem ponownie nasłuchiwać. Wiatr świstał niesamowicie mocno. W oczy wbijały mi się małe lodowe igiełki. Twarz miałem całą okrytą szmatami. To jednak nie pomagało. Miałem wrażenie, iż te małe igiełki przebijają się przez materiał. Oczy przysłaniałem rękami i nasłuchiwałem. Szedłem dalej i tak co jakiś czas się zatrzymywałem i ponownie nasłuchiwałem. W pewnym momencie ponownie usłyszałem warkot silnika. Pracował spokojnie i miarowo. Najwyraźniej został uruchomiony na niskich obrotach, żeby się rozgrzewał. Dźwięk był wyraźny. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że idę w dobrą stronę. Powinienem być w połowie drogi do lasu. Ciężko było to jednak stwierdzić. Im byłem dalej tym miałem wrażenie, że wiatr stał się dla mnie łaskawszy. Może rzeczywiście zbliżałem się do linii lasu, gdzie wiatr powinien być słabszy.
Przedzierałem się tak i zastanawiałem, ile takich zim widziałem. Ile razy prawie zamarzłem. Było tego sporo. Jednak ta była pierwsza tak drastyczną. I wydawało mi się, że po raz pierwszy jestem, aż tak bardzo wycieńczony. Potrzebowałem odpoczynku. Ale czasy na to nie pozwalały.
Nagle zamarłem. To co wydawało mi się lasem było stojącym na uruchomionym silniku pojazdem opancerzonym. Z przodu miał jedną oś z kołami, a z tyłu były gąsienice. Jak stałem tak szybko upadłem. Wiatr przestał przez chwilę wiać, a ja osłaniając twarz myślami byłem gdzieś daleko i przez chwilę nie patrzyłem w przed siebie.
Leżałem tak przez chwilę i zastanawiał się czy ktoś mnie zauważył. Kiedy nie dostrzegłem żadnej reakcji zacząłem się powoli podczołgiwać do niego. Serce pobudzone adrenaliną szybko pompowało mi krew do moich zmarzniętych kończyn co nadawało mi tempa. Po kilku chwilach byłem pod pojazdem. Jego silnik pracował na wolnych obrotach. Popatrzyłem na jego koła i zrozumiałem z jakiego powodu pojazd się tu zatrzymał. Jedno z przednich kół zostało dziwnie wykrzywione. Wpatrywałem się w to koło, gdy nagle usłyszałem otwierające się tylne drzwi pojazdu. Najpierw zobaczyłem wyłaniające się nogi. Ten ktoś wyszedł z pojazdu. Obszedł go w koło i zatrzymał się z tyłu pojazdy. Pochylił się i odezwał.
– Wyłaź. Tylko powoli. Jeśli masz broń lepiej jej nie wyciągaj.
Ja zamarłem. Ten pochylił się bardzie i powtórzył.
– Wyłaź do kurwy nędzy.